Można powiedzieć, że wojna w sieci była prawie tak intensywna jak ta realna. Wyobraźmy sobie, miliony ludzi oglądają filmy, na których dziesiątki rakiet spadają na Tel Aviv. Izraelskie F-35 są rzekomo zestrzeliwane, a Irańczycy skandują: „kochamy Izrael”.
Tylko że żadne z tych nagrań nie było prawdziwe. Jedno pochodziło z gry, inne z symulatora lotu, a jeszcze inne stworzyła sztuczna inteligencja. A mimo to ponad 100 milionów wyświetleń.
Co gorsza, nie tylko anonimowe konta wrzucały te treści. Były tam i profile ze znaczkami weryfikacji, i oficjalne media państwowe. Iran przekazywał spreparowane nagrania zastrzelonych izraelskich myśliwców, a Izrael stare filmy z protestów w Iranie, żeby zasugerować masowe poparcie dla własnych działań.
A kto jeszcze w tym namieszał? Tak zwani łowcy zaangażowania. To ci, którzy żyją z „klików. Wrzucają, co tylko może się roznieść. Nieważne, czy to prawda, czy nie. Im więcej emocji, tym więcej udostępnień. A jak dorzucą sztuczną inteligencję i jakąś sentencję, to mamy viral jak się patrzy.
Nie zapominajmy o algorytmach. One nie odróżniają, co jest prawdziwe, a co nie. One po prostu podbijają to, co wzbudza emocje. A jak coś potwierdza nasze przekonania, klikamy, lajkujemy, udostępniamy. I tak kręci się spirala dezinformacji. Co ciekawe, nawet chatbot Grok, który miał pomagać w weryfikacji, sam się kilka razy nabrał.
Także w epoce cyfrowej wojna informacyjna nie toczy się tylko na polu walki, ale też na TikToku, X i na YouTubie. I niestety, bardzo często to właśnie fałsz wygrywa w zasięgach.