Zapis rozmowy Jacka Bańki z Jarosławem Foremnym, wojewódzkim inspektorem sanitarnym

 

Prawie cała Małopolska będzie od jutra w czerwonej strefie. Jaki jest spodziewany rozwój epidemii tam, gdzie te obostrzenia będą największe? Pytam o ewentualne wyhamowanie epidemii w czerwonych strefach.

Praktycznie cała Małopolska jest w strefie czerwonej. Na żółto zostały nam tylko powiaty: tarnowski, brzeski, dąbrowski i proszowicki, czyli flanka północno-wschodnia. Nie mam wątpliwości, że to, co zostało ogłoszone wczoraj przez premiera, jest konieczne. Nie mam również wątpliwości, że te obostrzenia, które już zostały wprowadzone w ramach koloru żółtego od ubiegłej soboty, będą procentowały. Pod warunkiem jednak, że będziemy się do tego stosowali nie tylko ze względu na obawy przed sankcjami, ale także dlatego, że tak trzeba. Spodziewam się, że 2 do 3 tygodni stosowania się do tego, co najważniejsze, czyli DDM (dystans, dezynfekcja, maseczka) i dodatkowo - rozsądek - spowoduje wyhamowanie zakażeń, a następnie ich spadek.

 

Do jakich wartości ten spadek?

Tego nie wiem... Jest bardzo wcześnie, ale już teraz mogę powiedzieć, w oparciu o te informacje, które mam nt. województwa małopolskiego i które podsumowują ostatnią dobę - poda to dokładnie ministerstwo zdrowia, bo tak jesteśmy umówieni, że to oni podają te informacje - już dzisiaj będziemy lekki, ale jednak zauważalny oddech łapali przy równie dużej liczbie wykonanych testów.

 

Zmieniły się reguły informowania. Pan nie może podać liczby zakażeń. Od kilku dni te zasady obowiązują. Podaje to ministerstwo zdrowia. Ale już teraz może pan powiedzieć, że zakażeń będzie mniej niż wczoraj?

Tyle mogę powiedzieć. Na podstawie tego, co wiem dzisiaj, mogę tak powiedzieć. To będzie niższa liczba.

 

Od poniedziałku nauka w szkołach ponadpodstawowych i na studiach będzie odbywać się w trybie zdalnym. Dlaczego nie w podstawówkach?

Największe straty z tytułu przerwy w nauczaniu bezpośrednim i w kontaktach społecznych ponoszą dzieci najmłodsze. Nie ma wątpliwości, że osoby, które podejmują te decyzje, kierują się m.in. właśnie dobrem psychicznym naszych milusińskich. Nie mamy chyba wątpliwości, że studentowi łatwiej komunikować się za pomocą łączy elektronicznych i zdobywać wiedzę online niż dzieciątkom w wieku sześciu czy iluś tam lat.

 

Związkowcy z ZNP mówią jednak, że będziemy mieć do czynienia z absurdem. W czerwonych strefach przy kasie będzie mogło być 5 osób, a w klasach w szkole 35.

W kolejce w supersamie nie stoją dzieci sześcioletnie. Nie będę się odnosił do stanowisk związkowców, zwłaszcza z ZNP.

 

Zatrzymam się jednak przy związkowcach, którzy apelują, by to dyrektorzy mogli decydować, jaki tryb nauczania obowiązuje w ich szkołach, bo zwracają uwagę na trudności w kontakcie z sanepidem.

W tej chwili to już mamy pozamiatane, bo jest decyzja na najwyższym poziomie i nam już nie wolno kontestować tej decyzji. Powiem to prywatnie, ale też jako inspektor, że ta decyzja jest zasadna. Natomiast odnosząc się do tych pięciu osób na kasę i tych kilkanaściorga dzieci, bo nie trzydzieściorga – bez przesady, są absencje i różne inne wypadki – nie mam wątpliwości, że te dzieci muszą mieć możliwość kontaktu bezpośredniego i z sobą, i z nauczycielami, jak długo będzie to możliwe. Poza tym pozostaje element bardzo oczywisty: jeżeli najmłodsi zostaną w domach, to ktoś będzie musiał z nimi zostać i sprawować opiekę. Tym kimś najprawdopodobniej będą rodzice. A jeśli rodzice zostaną w domach, nie będzie ich w pracy. Nie muszę chyba więcej tłumaczyć …

 

Czy można jakoś usprawnić kontakt z sanepidem? Przypomnę, mieliśmy przypadek dyrektorki, która dzwoniła 270 razy, mamy przypadek Centrum Autyzmu w Krakowie, Zespołu Szkół Specjalnych – pojawiały się tam przypadki koronawirusa, a sanepid przez tydzień potem milczał…

Może i jakieś incydentalne przypadki są. Chyba wszyscy wiedzą, ilu pracowników inspekcji sanitarnej pracuje na rzecz osób kwarantannowanych w związku z koniecznością zdobywania wywiadów epidemiologicznych i izolowania źródeł. Jeśli na 24 tys. jest kilkaset osób, które się tym zajmują, to brakuje czasami tej czwartej ręki do podniesienia słuchawki telefonicznej. Chcę jednak uspokoić. Wprowadziłem do wszystkich stacji epidemiologicznych ponad 200 telefonów. Część z nich będzie przeznaczona tylko do kontaktów z placówkami oświatowymi. Wczoraj przekazałem kurator wojewódzkiej wykaz tych numerów z podziałem na poszczególne powiaty. Tak że oprócz tej formy kontaktu, która była do tej pory znana i bardzo szybko się odtajniła i te linie były blokowane przez innych, będą dodatkowe telefony – nie mniej niż dwa w każdej stacji – tylko i wyłącznie do dyspozycji dyrektorów placówek oświatowo-wychowawczych. Po drugie, jest infolinia krajowa obsługiwana przez naprawdę dużą liczbę osób. Wszyscy z całej Polski dzwonią na jeden numer, ale jest to nowoczesna infolinia. Ona w miarę szybko pozwala na przekierowanie dzwoniących do właściwych powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych. Kontakt powinien się więc poprawić.

Jest blisko 3,5 mln mieszkańców w Małopolsce. Proporcjonalna do tego jest liczba uczniów, szkół, dyrektorów i placówek, które mają problemy. Jeśli oni wszyscy chcą niemalże jednocześnie dzwonić, to do tych 19 stacji nie będzie sposobu się dodzwonić. Musimy to jakoś miarować. Jeśli ktoś dzwonił 270 razy, to nie wiem… Gdybym ja miał dzwonić 270 razy, to bym pieszo doszedł do najbardziej oddalonego punktu w Krakowie i sprawę załatwił.

 

Kolejne wąskie gardło, co z punktami wymazowymi? Mamy gigantyczne kolejki w Krakowie. Nie nadążamy z testowaniem.

Nie jestem właściwą osobą do odpowiedzi na to pytanie. Powiem jednak, że i na poziomie urzędu wojewódzkiego, i na poziomie szpitali, bo to tam te thru drive’y są zlokalizowane, robi się wszystko, żeby to maks. udrożnić. Minister zdrowia informował, że został wydłużony czas pracy tych punktów, podniesiona została także stawka, którą płaci NFZ za wykonywanie badań i funkcjonowanie takiego punktu. Mam nadzieję, że te zadania oraz coraz bardziej intensywna i ofiarna praca osób pobierających próbki sprawią, że kolejki się zmniejszą. Z drugiej strony, musimy pamiętać, że coraz większa liczba osób jest kierowana przez lekarzy do tych punktów. Dla dobra wspólnego musimy godzić się na te trudy. Wszyscy mamy tę samą biedę.

 

Na koniec, czy patrząc na kolejki do punktów wymazowych, można wyciągnąć wnioski, że sytuacja epidemiologiczna w Małopolsce jest dużo gorsza, niż pokazują oficjalne liczby? Czy mamy już – jak mówi dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego - do czynienia z Lombardią w Małopolsce?

Byłbym bardzo ostrożny w tych porównaniach. Ani jeśli chodzi o poziom zgonów nie mamy takiego problemu - dzięki Bogu i dzięki działalności służby zdrowia daleko nam jeszcze do tego - ani pod względem zachowań społecznych tego typu odnośników nie obserwujemy. Myślę, że porównanie do Lombardii jest nie tylko przedwczesne, ale i niewłaściwe. Może to się po prostu panu dyrektorowi wyrwało, bo kiedy działamy w stresie, to różne rzeczy mówimy. Ja się z tym porównaniem nie zgadzam. Owszem, mamy bardzo wysokie tempo zgłaszania nowych zakażeń, ale Lombardia nam się kojarzy ze zgonami i tym, że nie miał kto chować zmarłych. Ciała niejednokrotnie wiele dni pozostawały w warunkach domowych, w otoczeniu rodzin. U nas takich sytuacji nie ma. Jeśli są zgony, dochodzi do nich z reguły w szpitalach. To jest zupełnie inna kategoria problemu w sensie organizacyjnym. To nie jest Lombardia.