Z Januszem Radkiem rozmawiała Sylwia Paszkowska w programie "Przed hejnałem".
- Jak mógłbyś nazwać ten stan, kiedy oddajesz nową płytę swoim słuchaczom? 16 października premiera "Popołudniowych przejażdżek".
- Nie czuję niepokoju, bo jestem pewien tej płyty. Zastanawiam się, ile osób patrzy na świat tak jak ja. Czy mamy jakieś przestrzenie, które pomagają nam wspólnie odczuwać. Piosenka "Czucie" jest o tych, którzy są zainteresowani innymi ludźmi. Chciałem napisać płytę wielowarstwową, która na pierwszy rzut oka jest płytą relaksacyjną, ale przy wnikliwszym spojrzeniu odnajduje się głębsze wartości.
- Czujesz już przemijanie?
- Oczywiście. Jestem dojrzałym człowiekiem, mam 47 lat i zdaję sobie sprawę, że przemijanie jest czymś naturalnym.
- Nie dobija cię to?
- Nie, to naturalna rzecz. Dobijałoby mnie, gdybym czuł wypalenie. Pewnie trudno jest przez całe życie robić coś, czego się nie znosi lub żyć z kimś, kogo się nie lubi. To są prawdziwe nieszczęścia. To, że ma się trochę więcej zmarszczek, to nic strasznego. Obecnie jestem trzy razy lepiej przygotowany do życia, niż gdy miałem 20 lat. Mam nową pasję - biegam codziennie po 12, 14 km.
- A kto cię ubiera i stylizuje?
- Ubiera, ale nie stylizuje. Kiedyś panowało przekonanie, że artysta musi być inny, zwłaszcza artysta mainstreamowy. Taki artysta starał się być kimś innym niż jest, był ekspertem do wszystkiego, brał udział w talent show. Flirt z takim artyzmem dawno mi już minął. Panuje głupie przekonanie, że dochodzi się do publiczności poprzez funkcjonowanie w takim świecie. Mnie od 6 lat się udaje. Poprzez koncerty, których mam 80 w roku, nawiązuję kontakt z ludźmi. Problemem jest jedynie dotarcie do odbiorcy i poinformowanie, że Janusz Radek mieszkający w Lednicy Górnej jest w stanie wygenerować nową płytę.
- Dlaczego wpuściłeś telewizję śniadaniową do domu?
- To było 4 lata temu. Przyjechała wtedy moja koleżanka, więc nie mogłem jej nie wpuścić.
- Pokazałeś sypialnię. To nie jest najintymniejsza strefa człowieka?
- Sypialnia jest miejscem doświadczalnym. Jestem w środku kameralny. Kameralne są moje i mojej rodziny fascynacje, przedmioty, wycieczki, o których nie zamierzamy opowiadać.
- Czy to są popołudniowe przejażdżki, czy wieczorne, bo klimat jest momentami bardzo wieczorny.
- Niekiedy tak. Popołudniowe przejażdżki to hasło. Są takie chwile, kiedy otaczasz się wybranymi ludźmi, przedmiotami, które są ci bliskie. Czujesz się bezpiecznie. Cała ta płyta wynikała z tego, że nie miałem niechęci do świata. Nie miałem ochoty na moralizowanie, na szukanie prawdy. Chciałem tego wszystkiego dotknąć, ale tylko przy okazji. Hasło - mówienie o rzeczach ważnych przy okazji, które wymyśliła moja żona - jest wyrazicielem smaku.
- Nie jesteś autorem wszystkich tekstów na płycie.
- Żałuję. Jeden tekst jest Haliny Poświatowskiej. Udałem się któryś raz z kolei po tekst Poświatowskiej, by zasięgnąć jakiejś nowej energii. To nie jest poezja, to mówienie, to opowiadanie o sobie. Dużo mnie łączy z tego rodzaju namiętnością. Do tej płyty zaadoptowałem tę jedną piosenkę, która bardzo pasuje.
- Byłam na Twoim koncercie. Te koncerty są oblegane, panuje na nich niesamowity klimat. Jest stały zestaw widzów, są nawet psychofanki. Zawsze jest taki klimat na twoich koncertach, czy ten klimat tworzy Alchemia i Poświatowska?
- Ten klimat wynika też z samej poezji Poświatowskiej. Kiedyś na koncercie siedziały panie, które fragmenty tych wierszy znały na pamięć i powtarzały niektóre frazy. To było coś niesamowitego. Ta publiczność to ludzie, którzy mają podobną wrażliwość.
- Muszę cię zapytać o udział w widowiskach plenerowych i o działalność teatralną. Oprócz małych form w niewielkich salach bierzesz udział w wielkich widowiskach ze względu na swoje możliwości głosowe i swoją teatralność.
- Teatr wtedy, gdy widzę, że jestem przydatny i ktoś wymyślił mnie w tej roli. Bardzo lubię teatr pod względem nabierania pokory scenicznej. Traktuję to jako ładowanie akumulatorów. Widowiska to łabędzi śpiew dla mojego dawnego śpiewania. Znalazłem się w momencie szukania subtelności w śpiewaniu. To pompatyczne śpiewanie z szeroką skalą trochę mi mija, nie bawi mnie już to. Jest bardzo dużo innych elementów, które odkryłem w moim głosie. Śpiewanie środkiem odkryłem niedawno.
- Twoimi pierwszymi recenzentkami są córka Zuzia i żona Beata. Żona Beata ma bardzo przyziemny zawód.
- Nie wiem. Myślę, że kiepsko oceniamy sędziów.
- Wydaje się, że to ludzie stąpający mocno po ziemi.
- To zależy. Znam artystów, którzy są rzemieślnikami wykonującymi swój zawód. Moja żona w swoim zawodzie jest artystką. Prawo też wynika z myśli filozoficznej. To wyobrażanie sobie czegoś, co dotyczy ludzkiego losu. To nie tylko meandrowanie między ustawami. Tak pewnie funkcjonują rzemieślnicy.
- To prawda, że ona w waszym związku jest bardziej szaloną.
- Na pewno tak, jeśli chodzi o korzystanie z życia. Mnie się nigdzie nie chce jechać. Mógłbym cały czas siedzieć w domu. Ona jest zupełnie inna. Ciągle gdzieś jeździ. Dalsze wędrówki urządza sobie z naszą starszą córką.
- Jesteś osobą, która ma uporządkowane życie osobiste. Czy artysta, żeby tworzyć, potrzebuje niepokojów?
- Nie, to zawód, którego nie da się wymyślić na najbliższe 3 lata. Mógłbym popaść w rozleniwienie, które przynosi efekty, ale nie jest twórcze. Wielu artystów się wypala, funkcjonuje na zasadzie koła zamachowego, ja wtedy czułbym się źle. Niepewność jutra to minus mojego zawodu. Pewność ma moja żona. Dzięki temu może być szalona życiu. Ja tę szaloność wykorzystuję w sztuce.