Budowanie tożsamości narodowej m.in. poprzez realizację systemowej polityki historycznej - taka, według przygotowywanej przez PiS ustawy, ma być misja nowych mediów publicznych. O przygotowywanej ustawie medialnej m.in. przez krakowską posłankę Barbarę Bubulę donosi dzisiejsza "Gazeta Wyborcza". Warto też przypomnieć, że w zeszłym tygodniu prezydent Andrzej Duda powołał ministra, którego zadaniem będzie realizacja polityki historycznej. Ministrem w kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy odpowiedzialnym za realizację polityki historycznej został były szef jego biura poselskiego i jednocześnie krakowski radny - Wojciech Kolarski. Prezydent zapowiedział też utworzenie nowej instytucji, która ma się zajmować kształtowaniem polityki historycznej.
O to, czy czekają nas kolejne spory o historię, dr. Macieja Korkucia z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej pytał w Radiu Kraków Jacek Bańka.
Zapis rozmowy Jacka Bańki z Maciejem Korkuciem z IPN:
Rozmawiamy o polityce historycznej. Dziś mamy 70. rocznicę pogromu krakowskich Żydów. Jak pan ocenia refleksje nad tym wydarzeniem?
Nazywanie tego pogromem jest pewnego rodzaju nadużyciem. Doszło do zamieszek, w wyniku którego kilka osób zostało pobitych. Jedna została zastrzelona, ale nie wiadomo przez kogo i w jakich okolicznościach to się działo. Mamy informacje z pierwszej ręki, które mówią, że wysłani tam zostali umundurowani funkcjonariusze podlegli siłom komunistycznym. Oni dostali jakieś dziwne rozkazy. Z jednej strony mamy informację, że doszło do jakichś „ruchawek” ludnościowych. Z drugiej strony mamy dziwne zachowanie władz, które w tamtych czasach próbowały rozgrywać kartę antysemityzmu – również na arenie międzynarodowej. Trzeba przykładać odpowiednią miarę. Pogrom był w Kielcach. To były dramatyczne wydarzenia, choć wciąż dyskutowane. Natomiast w Krakowie były to wydarzenia nieporównywalnie mniejszej miary.
Czy polityka historyczna powinna w tym wypadku korygować informację i nazewnictwo?
Jestem zwolennikiem używania terminu polityka pamięci. Polityka historyczna zawiera w sobie politykę pamięci, ale jednocześnie jest pojęciem tak szerokim, że można tam podsuwać działania negatywne, manipulację historią. W zależności od tego, kto jakie ma intencje, do różnych celów może użyć terminu „polityka historyczna”. Polityka pamięci to pojęcie dość spójne i wyostrzone. To polityka ukierunkowana na to, że są wydarzenia, o których pamięć państwo powinno zadbać. Jest to obowiązek wobec obywateli, którzy żyli kiedyś i wobec tych, którzy żyją teraz i będą żyć w przyszłości. Powinni wiedzieć, co działo się w naszym kraju. Polityka pamięci jest obowiązkiem państwa - każdego szczebla władz publicznych. Jeżeli nie będziemy tej polityki prowadzić, staniemy się ofiarami manipulacji historycznych dokonywanych przez inne państwa. Tak jak to dzieje się dzisiaj w Rosji czy – chociaż w innej formie – w Niemczech.
Polityka pamięci zakłada jedną wykładnię historyczną, odrzuca relatywizm? Historycy spierają się w różnych kwestiach, choćby w kwestii Powstania Warszawskiego.
Polityka pamięci nie ma nic wspólnego z dyskusjami historyków. Jeżeli mamy takie miejsce jak Auschwitz, to zadaniem państwa w ramach polityki pamięci jest powodowanie, by to miejsce nie zostało zaorane i zlikwidowane. Tylko po to, by przypominać, że to był akt niemieckiego ludobójstwa, który przez wiele lat tam się odbywał. Jeśli nie będziemy prowadzić polityki pamięci, to znajdą się tacy, którzy powiedzą, że Auschwitz nie było.
Czy ta polityka pamięci wyklucza politykę w znaczeniu doraźnym?
Nie tylko nie wyklucza, ale musi być jej funkcją. Jeżeli nie prowadzimy polityki pamięci, to pozwalamy zapomnieć i stajemy się ofiarami podatnymi na manipulację. Jeżeli państwo nie mówiłoby, że mamy pamiętać o czymkolwiek, to też jest polityka pamięci. Bierność w tym wypadku jest działaniem, że świadomie podejmujemy decyzję o zaniechaniu pamiętania o rzeczach, o których pamiętać powinniśmy. Polityka pamięci jest o tyle ważna, że dzisiaj manipulacje historią stają się orężem w walce politycznej: nie w kontekście dyskusji historycznych, ale w walce o to, jakie jest uzasadnienie dla osiągania konkretnych celów w dzisiejszej polityce. Polska ma ten komfort, że Rzeczpospolita Polska nigdy w czasie II wojny światowej nie wzięła udziału w zbrodniach totalitarnych ludobójczych reżimów. To wielki kapitał dla przyszłych pokoleń. My nie musimy manipulować historią. Wystarczy byśmy przypomnieli, że Polska, chociaż stała się ofiarą tej wojny, ma piękną kartę. To kapitał moralny, którego nie należy nie doceniać i wyśmiewać. Tego kapitału nie mają Rosjanie z przeszłością sowiecką ani Niemcy z przeszłością wypełnioną ludobójstwem i imperialną zaborczością. W związku z tym Polska powinna dbać o to, byśmy mówili prawdę.
Prezydent Andrzej Duda mówi o instytucji, która miałaby zajmować się polityką historyczną. Czy są potrzebne takie instytucje?
Są potrzebne instytucjonalne działania, bo one są elementem funkcjonowania dzisiejszych państw. Szczególnie historia II wojny światowej i jej konsekwencje są częścią naszej politycznej codzienności. Nawiązania do historii służą do uzasadniania pewnych działań i zabiegów. Nasze poczucie zagrożenia, żądanie bezpieczeństwa powinno być wsparte doświadczeniami historycznymi. Czy to, że jesteśmy członkami sojuszu, oznacza, że postanowienia będą realizowane. W 1939 roku mieliśmy lepsze sojusze niż traktat waszyngtoński, a nie mieliśmy wpływu, kto i jak je będzie realizował.
Po co w takim razie IPN, który też zajmuje się działaniami edukacyjnymi?
IPN to instytucja, która prowadzi badania nad archiwami, zabezpiecza je i gromadzi kolejne zbiory. Tworzy infrastrukturę potrzebną do badań i dba o tę, która pozwala wykorzystywać archiwalne, kilometrowe zbiory akt. Trudno, by wszystkim zajmowała się kancelaria prezydenta. Kancelaria czy MSZ powinny mieć komórki, które są szczególnie wyczulone na to, jak efekty pracy takich instytucji jak IPN są wykorzystywane na arenie międzynarodowej. Po to, by pokazywać, co jest naszym doświadczeniem, o czym świat niekoniecznie wie.
Jak pan wyobraża sobie realizację polityki pamięci w mediach publicznych? Słyszymy, że nową ustawę medialną przygotowują posłowie PiS. Mowa jest między innymi o tym, że ciężar polityki historycznej powinny wziąć na siebie media publiczne. Co w takim razie powinny robić?
Nie widzę powodu, by główny ciężar brały media, które są zróżnicowane. Jeśli dziennikarze są nieprzygotowani do zajmowania się historią, to ja bym wolał, by się tym nie zajmowali. W mediach publicznych powinny istnieć kierunkowe działania, które powodują, że kompetentni ludzie informują mieszkańców o najważniejszych rzeczach. Że pewne sprawy nie podlegają zapomnieniu. Że dzieci z pokolenia, które dziś kończy 18 lat, kojarzy, jakim zbrodniarzem był Hitler, Stalin. Wiedzą, co się u nas działo i wiedzą, za co my nie odpowiadamy. Jeżeli była okupacja niemiecka, to była niemiecka. Jeżeli Sowieci dokonali zniewolenia Polski w latach 1944-45 i zaanektowali połowę przedwojennego terytorium Rzeczypospolitej, to my nie powinniśmy nazywać tego wyzwoleniem. A ile razy pan usłyszał słowo „wyzwolenie” w tym kontekście, bo zostało to kiedyś „wdrukowane w głowy”? Tak jakby można było kogoś wyzwolić, nie dając mu wolności.