Może mi pan wytłumaczyć, co się dzieje z negocjacjami pokojowymi i ultimatum Trumpa dla Ukrainy? Republikańscy senatorowie otwarcie mówią, że Marco Rubio, czyli sekretarz stanu, powiedział im, że ten plan był napisany w Moskwie, a po ujawnieniu 28 punktów kilka dni temu Trump wychodzi i oficjalnie mówi, że Zełenski ma czas do czwartku na akceptację.
- Tego nikt dokładnie nie wie. Martwi mnie to, jak wszystkich Polaków, jak bardzo prorosyjska jest polityka prezydenta USA. To niezgodne z interesem Polski, Europy i USA. USA powinny wspierać Ukrainę, żeby nikt więcej nie poważał międzynarodowych zasad ustalonych niegdyś. Przemocą nie zmienia się granic, rządów, nie ingeruje się w sprawy wewnętrzne. Niestety prezydent USA zapętlił się. Zależy mu na tym, żeby być autorem pokoju za wszelką cenę. To błąd. Ukraina powinna otrzymać pokój na sprawiedliwych zasadach, nie może kapitulować na warunkach Moskwy.
Sam pan mówi, że polityka Ameryki jest ultra prorosyjska. Co w takim razie robi Europa? Dlaczego Europa musi się łasić do Ameryki i do jej ograniczonego intelektualnie i moralnie prezydenta? Czy Europa jest tak słaba, że bez Ameryki nie jesteśmy w stanie pomóc Ukrainie obronić się przed krajem, który ma cztery razy mniej ludności i dziesięć razy niższe PKB niż Unia?
- Europa pomaga Ukrainie, ale nie jest w stanie dostarczyć wszystkich potrzebnych Ukrainie systemów obrony, bo ich nie produkuje. To USA mają wielki potencjał. Do dziś to jedyne supermocarstwo. Mają wielki potencjał militarny. Ukraina dziś się broni, to zasługa Europy, UE, Polski, Skandynawii. Dostarczamy wiele broni i finansujemy zakupy w USA. To jednak za mało. Rosjanie zużywają zasoby ze Związku Radzieckiego. To miało być wykorzystane podczas II wojny światowej.
Dlaczego Polska nie jest w gronie państw decydujących o tym, co się wydarzy w sprawie Ukrainy? W niedzielę w Genewie odbyły się kluczowe negocjacje. Wzięły w nich udział: Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Stany i Ukraina. Nie było nas też kilka miesięcy temu w Waszyngtonie na tym słynnym spotkaniu. Dlaczego w konflikcie, w którym odgrywamy być może po Ukrainie najważniejszą rolę, bo cała pomoc idzie przez Polskę, nie mamy prawa głosu? Podobno Stany nas nie chcą.
- Podejrzewam, że wynika to z niechęci prezydenta Trumpa do polskiego rządu. Są spory wewnętrzne w Polsce, które kreuje prezydent Nawrocki. On próbuje rządzić rządem. To jest wykorzystywane. W ramach współpracy europejskiej, rozmów w Europie, Polska odgrywa ważną rolę. Problem jest w USA i prezydencie Trumpie. Na pewno problemem nie są partnerzy z Europy, z którymi współpraca jest dobra. Polska przekonała Unię do wielu działań, w tym do sankcji. Nie jest tak, że nie odgrywamy ważnej roli. Problem relacyjny leży po stronie amerykańskiej.
Do aktów rosyjskiego sabotażu w Polsce chciałbym teraz wrócić. Czy polskie służby pana zdaniem zdały egzamin po wysadzeniu tego fragmentu toru na trasie Warszawa-Lublin?
- Powiem - wbrew powszechnej opinii - że tak. W Polsce jest 20 tysięcy torów. Wysadzenie kawałka toru niestety jest możliwe. Są zabezpieczenia, monitoring. Problem w tym, że ciężko jest określić przestrzeń, gdzie ta wojna hybrydowa Rosji i Białorusi uderzy. Na co uderzą i jak? Oni mogą sobie wybrać dowolny cel w Polsce i próbować dokonać aktu sabotażu: spalić sklep, wysadzić tory. To się dzieje. To trudne, żeby reagować i chronić każdy element w kraju. Bezpieczeństwo naszego kraju się zwiększa. Z informacji, które mamy jako posłowie, wynika, że służby pracują intensywnie. Na akcję jest reakcja.
Przypomnę sekwencję wydarzeń z tego dnia. Po 21:00 jest telefon na policję ze wsi Mika. Doniesienie o jakimś dużym huku. Przyjeżdża policja, nic nie znajduje, odjeżdża. Całą noc po trasie jeżdżą pociągi i dopiero rano maszynista pendolino zgłasza, że tory są uszkodzone. To cud, że się nikomu nic nie stało.
- Dobrze, że nic się nie stało. Policja i służby mają wiele takich informacji o huku. Ta pani nie potrafiła ukierunkować, gdzie to się stało. Służby podjęły interwencję. Nie było wskazania, że to przy torach. To nauczka na przyszłość, żeby takie informacje traktować bardzo poważnie. Sytuacja naszego kraju się zmieniła. Zagrożenie zewnętrznymi aktami terroru ze strony Rosji wzrosło. Jest apel do funkcjonariuszy o traktowanie tego serio. Może zabrakło wnikliwości przy odebraniu zgłoszenia i przeprowadzenia szerszej analizy tego zdarzenia. Ocenią to właściwi eksperci.
Zapytam o Strefę Czystego Transportu. Magistrat krakowski przyznaje, że może się nie wyrobić ze wszystkimi formalnościami, na przykład z rejestracją samochodów, które normy nie spełniają, a będą mogły po Krakowie jeździć, bo należą do mieszkańców. W sytuacji, kiedy przygotowania do wprowadzenia Strefy trwają kilka lat, jak to możliwe, że miasto działa tak nieudolnie, że się może nie wyrobić po prostu?
- Trzeba pytać władz miasta. Wypowiadałem się o SCT tak, że powinna ona czemuś służyć. Temu, żeby w obszarach, gdzie transport powoduje duże zanieczyszczenie powietrza, ograniczyć ten ruch. Opowiadałem się za ograniczeniem Strefy. Był argument, że nie można dzielić mieszkańców. Organy miasta objęły prawie całe miasto Strefą. Nie wiem, czy to dobrze. Mam nadzieję, że miasto sobie poradzi. Opóźnienie będzie. To ważne dla mieszkańców i przyjezdnych. Kraków nie może ucierpieć gospodarczo na tym.
Chciałbym pana zapytać o pana żonę. Dwóch youtuberów rozdmuchało kwestię wykształcenia pana żony, która jest plastyczką, ale jest też dyrektorką Zarządu Infrastruktury Wodnej. Czy pan wspierał może jakoś karierę swojej żony?
- Z tego co sprawdziłem, pan też jest magistrem sztuki. W 2006 roku ukończył pan taki kierunek. Kto wspierał pana karierę? Dlaczego został pan wicenaczelnym Radia Kraków?
Źle pan sprawdził, bo ja jestem magistrem dziennikarstwa.
- Takich pytań można zadać dużo. Można różne happeningi robić. Ci blogerzy go zrobili. Pana redakcję oskarżyli o to, że jesteście w układzie kolesiowskim. Były redaktor Radia Kraków twierdził, że prowadzicie programy pod wpływem alkoholu. Można różne głupoty wymyślać. Jak pan chce porozmawiać z moją żoną, proszę bardzo.
Ja pytałem, czy pan nie wpływał na jej karierę.
- W dzisiejszym świecie kobiety są w stanie bez pomocy mężów zaplanować sobie karierę. Moja żona jest urzędniczką od 20 lat. Ma 6 fakultetów. Do tego studia podyplomowe, między innymi na AGH. Bardzo ciekawe jest, że tak poważne media zajmują się takimi tematami. Jak pan redaktor uważa, blogerzy i Łukasz Gibała, który ich finansuje, tak uważają, proszę złożyć doniesienie do prokuratury. Oni to sprawdzą. Ta cała sytuacja jest dla mnie żenująca. Jestem jej mężem od lat 5. Nie znając jej, wpływałem na jej karierę, żeby od referenta doszła do wicedyrektora? Bzdury.