Nikt nikomu ust nie zamyka, ale Bruksela powiedziała właśnie głośne "sprawdzam" i wystawiła pierwszy w historii mandat za bałagan w papierach.
Zacznijmy od kwoty 120 milionów euro to dla wielu kosmos, ale dla Muska to pewnie równowartość wacików. Mimo to, że kara boli wizerunkowo, to dotyczy trzech konkretnych grzechów, które - uwaga! - nie mają nic wspólnego z cenzurą. Chodzi o robienie nas użytkowników w konia.
Grzech pierwszy i najważniejszy to jest niebieski znaczek. Pamiętacie? Kiedyś ten symbol oznaczał: to jest prawdziwy prezydent, to jest prawdziwy premier, to autentyczny dziennikarz. To był cyfrowy dowód tożsamości. A dziś? No dziś to jest po prostu paragon. Masz parę dyszek miesięcznie, kupujesz znaczek i wyglądasz wiarygodnie, nawet jak jesteś internetowym trollem. Komisja uznała, że to wprowadzanie użytkowników w błąd. To mniej więcej tak, jakby każdy mógł sobie kupić odznakę policyjną w sklepie z zabawkami i legitymować ludzi na ulicy.
Grzech numer dwa to czarna skrzynka. Platforma X nie pozwala naukowcom badać, co się dzieje w jej mechanizmach i ukrywa dane o reklamach politycznych. Bruksela mówi jasno: chcesz zarabiać w Europie? - musisz pokazać, co masz pod maską. Co ciekawe, w tle mamy wątek chińskiego TikToka. On też był na dywaniku, ale uniknął kary, bo grzecznie poprawił co trzeba. Musk natomiast poszedł na zwarcie. Efekt? W Stanach Zjednoczonych krzyczą o ataku na amerykańskie firmy, a Trump grozi cłami. Pamiętajmy jednak o jednym to dopiero pierwsza runda. Ta kara jest za brak przejrzystości. Kolejne postępowanie to mowę nienawiści czy nielegalne treści są w toku. Wygląda na to, że Unia chce udowodnić, że internet to nie jest Dziki Zachód, nawet jeśli jego właścicielem jest najbogatszy kowboj świata.