Dzisiejsza opowieść będzie krótka - nie ma w niej bitew, odznaczeń, pułków ani batalionów. Jest tylko człowiek, który nie był nawet żołnierzem - i jeden dzień z jego życia. Dzień ostatni, ale to własnie ten jeden dzień, zmienił jego życiorys z zupełnie przeciętnego w bohaterski. Jest to również historia jednej z najbardziej dramatycznych wrześniowych fotografii

Jan Gilas urodził się w 1901 roku w Lublinie. Był synem Stanisława i Anny z Kołodyńskich. Żonaty, dwójka dzieci. W lubelskim magistracie pełnił funkcje woźnego. We wrześniu 1939 Lublin długo nie widział niemieckiego żołnierza, ale bombardowany był od samego początku - głównie ze względu na znajdującą się tak Lubelską Wytwórnię samolotów.

Największy nalot nastąpił 9 września, tym razem atak niemieckich bombowców uderzył przede wszystkim w centrum miasta, w tym także w budynek magistratu, w którym pracował Jan Gilas. Był to akurat dzień wypłat, więc w budynku było więcej ludzi niż zwykle kiedy niemiecka bomba przebiła kolejno: strop budynku, sufity II i I piętra, po czym zatrzymała się na parterze - nie wybuchając. Była to bomba burząca, mniej więcej 50-kilogramowa. Gdyby wybuchła w magistracie pełnym ludzi, spowodowałaby masakrę. Wtedy pojawił się woźny Gilas, który nadludzkim wysiłkiem, podczas trwającego wciąż nalotu, wyniósł bombę na ulicę. Niestety połączenie nieprawdopodobnego wysiłku i takiego samego stresu jaki mu towarzyszył, spowodowało atak serca. Bomba nie wybuchła, ale Jan Gilas zmarł na miejscu, na ulicy, chwilę po tym jak wyniósł ją z ratusza.

Moment ten uwieczniła słynna fotografia Edwarda Hartwiga przedstawiająca Gilasa zaraz po dokonaniu heroicznego czynu, leżącego już na ziemi i trzymającego w ramionach niewybuch. Miał niespełna 38 lat.

http://histografy.pl/jan-gilas/

Od maja 2018, imię Jana Gilasa, zgodnie z uchwałą Rady Miasta, nosi znajdujący się nieopodal Ratusza krótki fragment dotychczasowej ul. Bernardyńskiej między deptakiem Krakowskiego Przedmieścia a ul. Kozią. W czwartek uroczyście odsłonięto tu tabliczkę z nową nazwą ulicy. Za biało-czerwoną taśmę zasłaniającą napis pociągnęła rodzina bohaterskiego woźnego: jego synowa i dwóch wnuków. 

 

 

Andrzej Kukuczka