Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłem Koalicji Obywatelskiej, Bogusławem Sonikiem.
Po orzeczeniu TK ws. aborcji mamy protesty, przepychanki z policją. Jakie będą według pana konsekwencje zerwania kompromisu aborcyjnego? To pytanie o zapowiadany ruch wahadła. W drugiej dekadzie XXI wieku wydaje się od nieuchronny?
- Przypomnijmy sobie ogrom protestu, który był kilka lat temu. Na ulice wyszły kobiety jak była próba wprowadzenia przez panią Godek projektu ustawy zakazującej aborcji. Myślę, że te protesty będą trwały. TK przez zaskoczenie i szybko podjął taką decyzję. To naruszenie kompromisu. On był zawarty kilkanaście lat temu. Dobrze się sprawdzał, ale był też modyfikowany w 1997 roku, kiedy TK opowiedział się za tym, żeby usunąć możliwość aborcji z powodów ekonomicznych. Ta przesłanka została usunięta. To było jedno z najsurowszych praw w Europie. Ono działało i nie należało tego podważać.
Reprezentuje pan konserwatywne skrzydło KO. Aborcja eugeniczna to rozwiązanie na XXI wiek? Rząd zapowiada kolejne programy wspierające matki i całe rodziny.
- Programy wspierające matki powinny działać. One były zapowiadane przez premier Szydło. To konsekwencja tej zapowiedzi, choć nieco spóźniona. Nie można jednak zmuszać kobiet do dramatycznych wyborów. Nie da się prawem wszystkiego uregulować. To będzie mrzonka. Zwiększy się ilość wyjazdów aborcyjnych. Za kilka lat, gdy władza się zmieni, pójdzie to w drugą stronę, czyli będzie liberalizacja. Taka może być konsekwencja.
Pytanie jeszcze o czas. Mamy apele o solidarność w związku z pandemią. Jakoś nie było widać wczoraj tej solidarności, o którą apelują politycy wszystkich stron.
- Mówi pan o ustawie teraz?
Mówię o tym, co się działo na warszawskich ulicach.
- Tak, ale przez kilka lat TK się tym nie zajmował. Sprawa została przedawniona. Nagle TK przyspieszył. Trudno mówić o solidarności. To wyraz protestu. Protest będzie nabrzmiewał. Taka jest sytuacja. Mówienie o jedności to slogany. One mogą się odnosić do sprawy walki z pandemią, żeby jednoczyć siły opozycyjne, samorządowe. Żeby teraz nie było rozliczeń, ale próba wspólnej walki. Być może nie jest to czas do rozliczeń. Trzeba robić to, co jest możliwe, żebyśmy potrafili okazać samodyscyplinę. Inaczej służba zdrowia nie wytrzyma.
Tymczasem mamy zapowiedź nowych obostrzeń. Zamknięta gastronomia, zakaz wychodzenia z domów dla seniorów – to na razie informacje nieoficjalne. Jak pan ocenia te propozycje?
- Polska wczesną wiosną jako jeden z pierwszych krajów wprowadziła zamknięcie społeczeństwa w domach. To jest uciążliwe dla gospodarki. To nie jest wprowadzone stanem nadzwyczajnym, więc odszkodowania nie należą się z automatu. One są robione ustawami. To jest jakieś wyjście. Wszystkie kraje to wprowadzają. We Francji jest godzina policyjna i restrykcje. Odbywa się to kosztem gospodarki. Tego trzeba przestrzegać. Inaczej z tego nie wyjdziemy. Rekompensaty powinny być dla branż unieruchomionych, którym grozi bankructwo.
Jest też nieoficjalna zapowiedź rekompensat. Gastronomia w Krakowie to będzie wielki problem. Może byłby lepszy trzytygodniowy, całkowity lockdown? Tak uważa część ekonomistów. Tak zrobił Izrael.
- Być może tak. Wtedy to poskutkowało. Wtedy się przestraszyliśmy, później było poluzowanie i chęć powrotu do życia, łącznie z tymi, którzy protestowali przeciwko pandemii. Rząd poszedł drogą małych kroków. Były żółte, czerwone strefy, ale to nie dało rezultatu. Teraz czerwony alert dla kraju to jest zamknięcie podobne do tego, co było wiosną. Może nieco mniej spektakularnie jest to ogłoszone.
Powinniśmy zdecydować się na ograniczenie mobilności? Zakaz oddalania się od domów wprowadzają Słowacy przy granicy z Polską. Irlandczycy też ograniczają mobilność. Co ze szkołami? Słyszymy, że klasy 1-3 zostaną w trybie stacjonarnym.
- Na pewno powinna być taka samodyscyplina, która powinna ograniczać kontakty do minimum. Wprowadzenie rygoru administracyjnego będzie sprzyjało takiemu ograniczaniu. Będzie to można egzekwować. Natomiast wielką rzeczą są lekcje bezpośrednie. To się jednak nie sprawdza. Trzeba przenieść wszystko do internetu i zdalnego nauczania. Nie jesteśmy w stanie podzielić klas na bezpieczne i niebezpieczne. Niestety wszystkie narażają na rozprzestrzenianie się wirusa. Sposobem jest zostanie w domu. To uciążliwe dla rodziców. Z małymi dziećmi ktoś musi zostać w domu.
Dzisiaj władze Krakowa zaplanowały zdalne spotkanie z przedstawicielami ArcelorMittal i związkowcami z huty ws. sytuacji w zakładzie w Krakowie. Jest przestrzeń do negocjacji, czy sprawa jest beznadziejna?
- W skali Europy od dawna jest żegnanie się z produkcją stali. Nie wprowadzano ceł na stal importowaną spoza Europy. Huty europejskie nie wytrzymywały konkurencji. Także polska huta, która miała mniejszą pomoc za energię. Energia powoduje koszty. Mniejsza była u nas pomoc publiczna. Rząd obiecywał rok temu, że się tym zamie. Nie przyniosło to efektów. Te negocjacje będą dotyczyły tylko polityki osłonowej dla osób, które będą musiały zmienić zawód w wyniku zamknięcia huty. Miasto ma ograniczone możliwości. Decyzja jest w rękach rządu. Pomoc publiczna może być udzielona za zgodą Komisji Europejskiej.
Można powiedzieć, że hutnicy w Krakowie tracą pracę głównie z powodu polityki klimatycznej UE?
- Wymieniłem politykę braku ceł, ale nie winiłbym polityki klimatycznej. Ona od 15 lat jest jasno określona. Powinniśmy się do tego wcześniej przygotować. Arcelor powinien podejmować też działania. Ta polityka nie zmienia się z dnia na dzień. Wiadomo było, że będą wyższe ceny CO2, co wymusi większe koszty energii. Polityka energetyczna Polski powinna się do tego dostosować.