Orkiestra Galicja składa się z muzyków zaprawionych w odzyskiwaniu tradycji dla współczesnych pokoleń. Trzon stanowią Mateusz i Agnieszka, którzy stworzyli Kapelę Niwińskich, ale spotkamy tu także Magdę Sobczak, znaną z Kapeli ze wsi Warszawa czy Michała Żaka związanego z Tęgimi Chłopami. Do tej pory te postaci kojarzyły się raczej z centralną Polską, a sami Niwińscy przede wszystkim z Radomszczyzną. Ale zainteresowania Mateusza sięgają zdecydowanie dalej:
Koncepcja moja była taka, żeby stworzyć opowieść o tej mojej Galicji, czyli o różnorodności muzycznej. Starałem się zestawiać ze sobą rzeczy kontrastowe i jaskrawe. Są tu krakowiaki - wolniejsze, synkopowane, a z kolei kołomyjki są grane w skalach karpackich. Chciałem w każdym miejscu na mapie coś znaleźć i to się udało, więc te tytułowe „Drogi” prowadzą od Tarnopola do Krakowa i z powrotem.
Trzeba przypomnieć, że Galicja to był całkiem spory teren. 78,5 tysięcy kilometrów kwadratowych, czyli mniej więcej jedna czwarta obszaru dzisiejszej Polski. Obejmowała Ruś Czerwoną ze Lwowem, Przemyślem, Sanokiem i Bełzem oraz zachodni fragment Podola. Z naszych, obecnych terenów: południową Małopolskę z Oświęcimiem, Tarnowem i Nowym Sączem. Dźwiękową reprezentację niemal każdego z tych rejonów znajdziemy na „Drogach”. Pomimo różnorodności jest jednak coś, co muzycznie spaja te tereny, twierdzi Niwiński:
Ja traktuję południe Polski jako mekkę muzyki skrzypcowej, co w wielu miejscach Polski już zanikło. A jest to wymagające granie. Wymagające umiejętności, prowadzenia rytmu i harmonizacji. To tutaj wszystko było i w naszym graniu też jest, mam nadzieję.
W przywracaniu dawnego stylu grania do współczesnego życia Mateusza Niwińskiego wspierała Olena Yeremenko - skrzypaczka z centralnej Ukrainy, która jednak przez dłuższy czas mieszkała we Lwowie. Zadanie, jakiemu muzycy próbowali sprostać nie zawsze było łatwe:
Mamy taki utwór, "wygrywkę" dla pani młodej i jak pierwszy raz jej słuchaliśmy, to nie rozumiało się nic. I to właśnie zachęcało, żeby do tego docierać, ustawiać w rytmie i harmonii. Mateusz mi potem opowiedział historię, że, basista, który basuje na tym nagraniu archiwalnym, był zaproszony po prostu gdzieś z ulicy. Grał totalnie coś pośrodku niczego. Sami zharmonizowaliśmy ten utwór, bo po prostu nie dało się grać. Było takie wrażenie, że wszystko płynie dokoła.