Andrzej Konopka/fot. Sylwia Paszkowska
Groteska, absurd i gorzka prawda
Andrzej Konopka nie ma poczucia, że jest jednym z najbardziej rozchwytywanych polskich aktorów, choć fakty i tegoroczna lista premier wskazują na coś innego. Do Teatru STU trafił dzięki bezpośredniemu zaproszeniu dyrektora Krzysztofa Pluskoty. Decyzję ułatwiła zarówno obsada, dwie wybitne aktorki teatrów narodowych, Ewa Kaim i Ewa Konstancja Bułhak, jak i sam tekst Janocha Levina oraz fakt, że za reżyserię odpowiada Marcin Hycnar. Wszystkie elementy złożyły się na propozycję. - "Gdy tylko okazało się, że będzie przestrzeń czasowa w kalendarzu, natychmiast zadzwoniłem do Krzyśka i powiedziałem, że tak" – dodaje Andrzej Konopka.
Spektakl "Sprzedawcę gumek" dla aktora nie był czymś nowym, jednak to krakowskie podejście okazało się zupełnie inne. Marcin Hycnar postawił na intensywną groteskę, która bawi od pierwszej minuty, a jednocześnie konsekwentnie odsłania kruchość ludzkich relacji. W centrum historii znajduje się Szumel Sprol, bohater, który odziedziczył dziesięć tysięcy opakowań prezerwatyw i próbuje uczynić z nich źródło życiowego sukcesu. Jego sytuacja, choć absurdalna, staje się punktem wyjścia do uniwersalnej opowieści o lęku przed samotnością i desperackich próbach znalezienia bliskości.
Lata temu oglądałem teatralną realizację tego spektaklu w Warszawie. Wiedziałem mniej więcej, o czym jest. Ale to, co zaproponował Marcin Hycnar, okazało się czymś całkiem innym od tego, co utkwiło mi w pamięci – mówi Andrzej Konopka.
Hanoch Levin zasłynął skandalami w latach 60. i 70., dziś działa zupełnie inaczej, ponieważ zamiast oburzać, celnie dotyka czułych miejsc, pokazując ludzkie pragnienia przez filtr mocno osadzonego w prawdzie humoru.
(cała rozmowa do posłuchania)
Powrót sentymentalny. Kraków i dojrzewanie do zawodu
Dla aktora Kraków nie jest wyłącznie przystankiem zawodowym. To miasto jego początków. Szkołę teatralną ukończył później, z ludźmi, którzy nie trafili na studia prosto po maturze, lecz po różnych doświadczeniach życiowych. Zanim został aktorem, zdążył być nauczycielem wychowania fizycznego, montażystą teatralnym i studentem białostockich lalek. Dopiero po tej krętej drogi dostał się do wymarzonej szkoły. Po latach wspomina moment, gdy usłyszał swoje nazwisko na liście przyjętych, jako jedno z najbardziej przełomowych doświadczeń w życiu. - "Pamiętam to uczucie niezwykłego szczęścia, takie poczucie spełnienia marzeń, to było niesamowite" – dodaje Andrzej Konopka.
Paradoksalnie przełomem w karierze Konopki okazał się nie film, ale teatr, a dokładniej fenomen warszawskiego kabaretu literacko-teatralnego "Pożar w burdelu". Jego dynamika, aktualność, błyskawiczne tempo premier i ogromna popularność w stolicy sprawiły, że na spektakle zaczęli regularnie przychodzić reżyserzy oraz producenci filmowi. To było wejście do świata seriali i kina, w którym aktor od kilku lat jest stałym i chętnie zatrudnianym nazwiskiem.
Miniony rok był dla aktora wyjątkowo gęsty. Publiczność widzi go niemal równocześnie w kilku projektach, a są to m.in. "Biała odwaga", "LARP. Miłość, trolle i inne questy" czy wyczekiwany serial "Heweliusz". Widzowie kojarzą go nie tylko z rolami policjantów i komisarzy. Wiele razy obsadzano go właśnie w rolach złola. Jego wyrazista, surowa uroda nierzadko prowokuje reżyserów do powierzania mu mrocznych ról.
Mam chyba jakąś toporną, surową urodę. Czasami nawet sobie żartuję, że chyba uosabiam całe zło. Czasem jestem obsadzany w rolach złoli. Gwałcę, piję, podpalam, biję. Same złe rzeczy – mówi Andrzej Konopka.
Wśród ostatnich ról szczególnie ważna jest dla niego praca w filmie o przemocy domowej Wojciecha Smarzowskiego pt. "Dom dobry". Pracuje dziś na planach największych polskich filmów i seriali, a Kraków przypomina mu o początkach, o mozolnym dojrzewaniu do zawodu, o ciągłych próbach.