ZAPIS FRAGMENTU ROZMOWY w programie "Przed hejnałem"
Czy to był dobry rok dla kina z perspektywy zwykłego kinomana?
- To był niezły rok, choć wszyscy czekali, aby się zakończył, ponieważ 18 grudnia miała miejsce najważniejsza premiera tego roku, pięciolecia, a może nawet dekady czyli siódmej części "Gwiezdnych wojen" pt. "Przebudzenie mocy". Wszystko, co działo się wcześniej, zarówno w kinie komercyjnym, jak i artystycznym, znikało w cieniu tej monumentalnej premiery.
Aż tak? Nie przesadzamy trochę? Wiem, że wytwórnia wydała najpierw 200 milionów na produkcję filmu, a potem drugie 200 milionów na promocję, ale czy to jednak nie jest kino komercyjne i gatunek zarezerwowany dla określonego widza?
- Mogę się przyznać, że to był film, na który czekałem z wielkim napięciem i stresem od trzech lat. Fakt, że jest to kino komercyjne nie powinien nas negatywnie nastawić do tego filmu. Nawet, jeśli ktoś na co dzień na kosmiczne przygody nie wybiera się do kina, to powinien mieć swoją opinię na temat "Gwiezdnych wojen", także "Przebudzenia mocy", bo jest to film co najmniej kontrowersyjny?
Dlaczego kontrowersyjny?
- Ten film ma jeden podstawowy grzech pierworodny, wadę założycielską tzn. fakt, że fabularnie oparty jest o strukturę części czwartej "Gwiezdnych wojen", która zaczęła być nazywana "nową nadzieją". Przez to spełniły się obawy, które narastały w wyniku akcji marketingowej, które polegały na tym, by nie zdradzać nam, cóż się takiego w tym filmie wydarzy, a tylko zachęcać nas do pójścia do kina za pomocą takiego znanego gwiezdnowojennego imaginarium. Ten film jest trochę pokazem slajdów dla fanów klasycznej trylogii, którzy odnajdą tam ogromną liczbę odniesień, ale jednocześnie on nie broni się jako taka fascynująca historia, dlatego, że jest to miękki remake części czwartej. To nie zmienia faktu, że ten film warto zobaczyć z kilku powodów. Przede wszystkim fantastycznie napisane postaci i doskonały casting. Drugi bardzo ważny element to wszelakie wizualia. Twórcy starali się, by komputera, który jest wykorzystany w każdym ujęciu - nie było widać. Dzięki temu to wszysyko jest namacalne, dotykalne, fantastycznie oświetlone. Sceny akcji są fenomenalne, zapierają dech. Z tego powody na ten film warto iść. Ja jednak będę upierał się, że scenarzyści popisali się nadzwyczajnym lenistwem. Dla mnie to przekracza poziom składania hołdu klasycznym "Gwiezdnym wojnom", przekracza poziom mrugania do widza. To jest przede wszystkim okropne lenistwo i muszę ten film zdyskwalifikować jako fascynującą historię.
Jeśli chodzi o polskie kino, to był to rok wyjątkowy: Oskar dla "Idy", nakręconej co prawda w 2014 roku, ale triumfy ten film święcił w mijającym roku. Także fantastyczny film Małgorzaty Szumowskiej "Body/Ciało".
- Film Małgorzaty Szumowskiej to dowód na to, że warto pokładać nadzieję w twórcach wbrew wszelkim przesłankom. Ja osobiście nie lubię twórczości Szumowskiej. Pewnym problemem było zbyt poważne podchodzenie do pewnych tematów, które na pewnym poziomie rozdęcia nie są w stanie skutecznie na widza zadziałać. Tymczasem w "Body/Ciało" tego i nie ma i może dlatego jest to tak kapitalny film. Być może jest to najlepsza polska produkcja nie tylko mijającego roku, ale kilku ostatnich sezonów. To jest film, który traktuje tematy głębokie, duchowe z pewnym przymrużeniem oka i do tego fantastycznie zagrany.
Moim faworytem, jeśli chodzi o polskie produkcje, jest "11 minut" Skolimowskiego, które przepadło w walce o Oskara, ale tego mogliśmy się spodziewać. To jest film, który mnie fantastycznie bawi, bo mam wrażenie, że sam Skolimowski także fantastycznie się bawił, kręcąc ten film. Skolimowski to jest być może najlepszy polski reżyser, taki, który kiedy wchodzi na plan, zawsze pokazuje nowe pomysły, nawet jeśli one są inspirowane tym, co już w kinie było.
Jeszcze chciałbym zwrócić Państwa uwagę na film, który dopiero w kinach pojawia się, ale przewędrował już przez festiwale i to z dużym sukcesem "Moje córki krowy" Kingi Dębskiej. Dębska objawia się nam tutaj jako wybitna aranżerka i dzięki swej reżyserskiej ręce maskuje pewne niedoróbki scenariusza, który jest zresztą także m.in. jej autorstwa. Agata Kulesza tworzy tutaj swoją może najwybitniejszą rolę. W filmie zwykle zwracam uwagę na inne elementy niż aktorstwo, ale w tym filmie nie byłem w stanie oderwać wzroku od Kuleszy.
Czy wśród aktorów pojawił się w tym roku ktoś, kto był dla pana zaskoczeniem, odkryciem?
- Fascynuje mnie wszechobecność Piotra Głowackiego, ale bez negatywnego nastawienia. To jest człowiek, który sprawia przesympatyczne wrażenie, gdy pojawia się na ekranie. Niech gra, zarabia pieniądze.
Nie grozi mu to, co stało się z Borysem Szycem?
- Jak najbardziej mu grozi, ale mu tego nie życzymy.
A czy nie jest pan zmęczony Danielem Craigiem w roli Jamesa Bonda? To też niedawna premiera i wydarzenie światowe.
- Jestem zmęczony Danielem Craigiem. Co więcej, mam wrażenie, że Daniel Craig jest zmęczony Danielem Craigiem w roli Jamesa Bonda. Mam nadzieję, że będziemy widzieli go w innych rolach.
Nie mogę nie zapytać o film "Listy do M 2". To jest komercja, ale to był film, który miał chyba najlepsze otwarcie ze wszystkich pozycji kinowych w tym roku.
- I bardzo dobrze. Dobrze, że ludzie chodzą na polskie filmy. Żeby tworzyć dobre kino artystyczne, musimy tworzyć najpierw dobre kino komercyjne.
Wierzy pan, że polskie kino będzie i komercyjne, i ambitne?
- Jestem przekonany, że prędzej, czy później Polacy dojdą do tego. Ostatnie dziesięć lat było niezłe dla polskiego kina. Polski Instytut Sztuki Filmowej, mimo że miał sporo wpadek, zrobił kawał dobrej roboty. Kiedy w tym roku byłem na Festiwalu w Gdyni, to na zdecydowanej większości filmów bawiłem się nieźle.