W Tarnowie jest mniej narodzin niż zgonów, chociaż - według tarnowskiego oddziału GUS - tempo spadku liczby mieszkańców Tarnowa wyhamowało z 0.7 procent do 0.4 procent rocznie.
Część osób, które wyprowadzają się z miasta, wyjeżdża za granicę. Trudno to dokładnie oszacować, bo tylko niektórzy z nich oficjalnie się wymeldowują i meldują w nowym miejscu zamieszkania. Z oficjalnych danych GUS wynika, że w 2017 roku wyjechało 236 osób.
Jednak jak przyznaje Antonina Setlak z tarnowskiego oddziału GUS więcej osób przeprowadza się tuż za granicę miasta. Do okolicznych gmin. "Bardzo mocno widać tam gdzie odpływają mieszkańcy Tarnowa".
Na podobną tendencje powołuje się prezydent Tarnowa Roman Ciepiela, który przypomina, że w ciągu ostatnich 20 lat liczba mieszkańców zmniejszyła się o 10%, równocześnie wzrosła liczba mieszkańców okolicznych gmin, czyli w tzw. aglomeracji tarnowskiej. "Przybyło ich na tyle dużo, że ten ubytek miasta został zrównoważony. Ci ludzie w Tarnowie pracują, leczą się, czy uczą - np. 3/4 uczniów szkół tarnowskich pochodzi z okolic Tarnowa".
Prezydent dodaje, że w 1996 roku Tarnów oraz pięć okolicznych gmin miał 187 tysięcy 664 mieszkańców, natomiast w roku 2016 - 187 tysięcy 795 mieszkańców. Wzrost jest szczególnie wyraźny w gminie Tarnów (200 osób podczas ostatniego roku), Lisia Góra (140) oraz Skrzyszów (57).
Prognozy są jednak alarmujące. Według Polskiej Akademii Nauk Tarnów w 2050 roku będzie miał tylko 57 tysięcy mieszkańców. Nieco bardziej optymistyczny jest GUS, który przewiduje 72 i pół tysiąca mieszkańców.
Roman Ciepiela podkreśla, że dużo osób wyjeżdża za granicę i migracja dotyczy całego kraju. Tarnów jest w lepszej sytuacji niż np. Białystok czy Zielona Góra, które nie mają się jak rozbudowywać, bo są otoczone lasami. Tarnowskie gminy nie wyludniają się i może będzie potrzebne międzygminne porozumienie o charakterze administracyjnym.
O formalnym włączeniu do Tarnowa okolicznych gmin nie ma na razie mowy. Jest jedynie taka inicjatywa kilkudziesięciu mieszkańców Kępy Bogumiłowickiej, stanęła jednak w martwym punkcie.
Bartek Maziarz/bp