Dawno przy Reymonta nie zasiadł komplet publiczności. W Krakowie w ostatnich miesiącach działo się sporo - częściej złego, aniżeli dobrego. Stadion często świecił pustkami, a frekwencja na poziomie 15 tysięcy była dużą rzadkością. O tym w piątkowy wieczór na chwilę wszyscy związani z Białą Gwiazdą zapomnieli. W ostatni dzień marca stadion Wisły znów przypominał świątynię futbolu. Ponad 30 tysięcy kibiców na trybunach, do tego mecz, który dla Wisły w perspektywie dalszego ciągu tego sezonu mógł być niezwykle istotny, moze wręcz przełomowy. Dodatkowo, chciałoby się powiedzieć - wreszcie, kibic przychodzący na obiekt przy Reymonta mógł być nastrojony pozytywnie. Na wiosnę Biała Gwiazda u siebie jest bowiem bezbłędna, a ostatni mecz z Wisła Płock był pokazem charakteru drużyny Kiko Ramireza.
Mecz zacząć mogła dobrze Wisła, gdy nad bramka główkował Głowacki. Sporo chaosu mogła natomiast wywołać odpowiedź Kolejorza. Prawym skrzydłem ruszył Makuszewski, dośrodkował, ale jego centra przerodziła się w strzał. Piłka zmierzała za kołnierz Załuski i przetoczyła się po poprzeczce. Zimnej krwi, również w poczatkowych fragmentach meczu, zabrakło też Rafałowi Boguskiemu. Boguski znalazł się w polu karnym z piłką przy nodze, ale nie utrzymał równowagi i uzyskał z tej akcji jedynie rzut rożny. Od samego początku kwestią godną uwagi była otoczka całego spotkania. Na trybunach zasiadł komplet widzów, przyjechali do Krakowa również fani z Poznania. Głośny doping, efektowne oprawy - do tego piłkarze musieli dołożyć już tylko boiskową walkę i emocje, aby o tym widowisku w Krakowie wszyscy na długo pamiętali.
W 16. minucie bliski zaskoczenia Załuski był... Cywka. Mimo wszystko wiślacy rozpoczęli ten mecz nieźle, operując długimi fragmentami piłką, nierzadko nawet na połowie Lecha. Brakowało jednak za każdym razem kropki nad i. A to źle podał Boguski, a to w uderzeniu nie było wystarczającej precyzji. Wisła swojej przewagi nie mogła zaznaczyć, a to w futbolu bywa niebezpieczne. Z odpowiedziami zaczęli ruszać zawodnicy Kolejorza - po jednej z takich prób i strzale głową Tetteha znakomicie między słupkami interweniował Załuska. Na kilka chwil przed przerwą sekunda zawahania kosztowała Brożka zmarnowanie kapitalnej okazji, gdy dogrywał mu Stilić. W 42. minucie w swoim stylu dryblował Małecki - tutaj skończyło się nieczystym kopnięciem Boguskiego. Taki schemat powtarzał się dosyć regularnie. Wszystko wychodziło wiślakom dobrze, aż do momentu oddania strzału.
Na początku drugiej połowy dość brutalnie potraktowano Mączyńskiego, który otrzymał kopniaka w środku pola od Gajosa. Gajos obejrzał za to zagranie żółtą kartkę. Kilka minut później nad bramką uderzał Robak, Majewski trafił natomiast po groźnie zapowiadającym się rajdzie prosto w Załuskę. Pierwsza reakcja Kiko Ramireza? Wejście Ondraszka za niewyraźnego dziś Brożka. Choć z perspektywy trybun wydawało się, że jeszcze bardziej mizernie niż Brożek wyglądał na boisku Stilić. Bośniak snuł się po placu gry, będąc długimi fragmentami bezproduktywnym. Stilicia zmienił dopiero w 70. minucie Pol Llonch. Chwilę po tym, jak w niezłej okazji znalazł się Małecki, ale przestrzelił. Po drugiej stronie z ławki wszedł natomiast Nicki Bille, który po raz ostatni na boisku widziany był 12 sierpnia ubiegłego roku, gdy Lech ograł Cracovię. Tutaj w 85. minucie mógł przesądzić o losach meczu, ale nie trafił w światło bramki.
O ile pierwszą połowę można było jeszcze uznać za w miarę atrakcyjną, o tyle druga do takich już nie należała. Zwłaszcza, jeśli chodzi o podbramkowe sytuacje - ich było jak na lekarstwo. Dominowała boiskowa walka, nie zawsze czysta. Więcej niż składnych akcji oglądaliśmy przewinień w środku pola. Wyróżniał się z całą pewnością Petar Brlek, który imponował walką i dynamiką. W 80. minucie sam zabrał się z piłką i popędził z nią w kierunku bramki. Dała jednak o sobie znać liczba spędzonych już na boisku minut, bo pod koniec rajdu Chorwatowi zabrakło nieco pary i kopnął nad poprzeczką.
Znalazł się więc tym samym pierwszy mocny na Wisłę w roku 2017 w meczach przy Reymonta. Po trzech zwycięstwach, Biała Gwiazda tym razem podzieliła się łupem z mocnym Kolejorzem. Apetyty w Krakowie były zapewne większe, ale należy pamiętać o tym, w jak znakomity sposób rok zaczął Lech i ten jeden punkt zdecydowanie szanować.
AD