Kiedy po raz ostatni reprezentacja Polski walczyła o punkty na stadionie w Czarnogórze, atmosfera na boisku i wśród kibiców była co najmniej gorąca. Z trybun na plac gry leciały różne przedmioty - od tych mniej szkodliwych, po petardy. Jedna z nich wylądowała tuż obok ówczesnego bramkarza reprezentacji Polski, Przemysława Tytonia. Wówczas Polacy zremisowali z Podgoricy 2:2, ale z naszej strony była to wtedy zupełnie inna drużyna - ekipa prowadzona przez Waldemara Fornalika, która nie dostała się do finałów Mistrzostw Świata w Brazylii. Teraz mecz w Podgoricy mógł mieć kluczowe znaczenie dla przebiegu tych eliminacji. Po remisie z Kazachstanem i trzech kolejnych zwycięstwach, trzy punkty przywiezione z Czarnogóry mogłyby pozwolić biało-czerwonym odskoczyć od reszty stawki i zrobić znaczący krok w kierunku upragionego Mundialu w Rosji.
Tak, jak można było się spodziewać, Polacy mecz rozpoczęli z jednym klasycznym napastnikiem, Robertem Lewandowskim. Na ławce zasiadł Arkadiusz Milik, który wciąż nie doszedł do optymalnej formy po kontuzji. Kilka dni przed meczem zgrupowanie opuścił z kontuzją Grzegorz Krychowiak. Między innymi z tego powodu praktycznie pewny stał się występ od pierwszej minuty zawodnika Wisły Kraków, Krzysztofa Mączyńskiego. Miał on służyć wsparciem młodszym od siebie Karolowi Linetty'emu i Piotrowi Zielińskiemu. Rola Mączyńskiego była więc w Podgoricy bardziej odpowiedzialna niż zwykle. Wśród rezerwowych zasiadł natomiast inny piłkarz Białej Gwiazdy, Maciej Sadlok. Polskich kibiców uspokoić mogła natomiast absencja jednej z największych gwiazd naszych rywali. Stevan Jovetić nie znalazł się nawet na ławce rezerwowych.
Pierwsza połowa przez większość czasu jej trwania przebiegała spokojnie, ale pod dyktando Polaków. To podopieczni Adama Nawałki narzucili rywalowi swój sposób gry, wymieniali niezliczone liczby podań i pokazali Czarnogórcom kto stawia w tej rywalizacji warunki. Na samym początku spotkania do bramki Bozovicia zbliżył się już Grosicki, próbował uderzać przy bliższym słupku, ale golkiper gospodarzy sparował piłkę poza boisko. Niespełna minutę później tuż obok słupka uderzał Glik. To był dobry, obiecujący początek, po którym przyszło uspokojenie. Czarnogórcy największe zagrożenie pod bramką Fabiańskiego wykreowali z przypadku. Po nieczystym uderzeniu sprzed pola karnego piłka spadła na głowę Beciraja, polski bramkarz miał prawo być takim biegiem wydarzeń zaskoczony, ale wykazał się refleksem i poradził sobie z tą próbą.
Wraz z upływem kolejnych minut dawała o sobie znac gorąca krew i temperament zawodników gospodarzy. Sędzia Viktor Kassai starał się kontrolować wydarzenia i traktował Czarnogórców dosyć surowo. W 39. minucie granice przepisów w wyraźny sposób przekroczył Stefan Savić, który wyprostowaną i uniesioną nogą zaatakował Roberta Lewandowskiego kilka metrów przed polem karnym. Obrońca został za to ukarany żółtą kartką, a sprawiedliwość z rzutu wolnego postanowił wymierzyć sam Lewandowski. I wyglądało to tak, jakby na świecie nie było żadnej prostszej czynności, aniżeli posłanie piłki do bramki z rzutu wolnego. Kapitan uderzył, Bozović nawet nie drgnął, a piłka zatrzepotała w siatce, uderzając o boczną, wewnętrzną jej część. Z tak perfekcyjnym uderzeniem nie poradziłby sobie żaden bramkarz. Tak perfekcyjne uderzenie dawało drużynie Adama Nawałki prowadzenie po 45 minutach.
Druga połowa nie wyglądała już tak okazale w wykonaniu Polaków. Brakowało w grze biało-czerwonych koncentracji, brakowało skupienia i konkretów. Mimo takiego obrazu gry, na dobrą sprawę w 60. minucie dwukrotnie Polacy powinni ten mecz zamknąć. Najpierw, gdy Piszczek świetnie wyłuskał piłkę pod polem karnym rywali, a Lewandowski nie poradził sobie w naprawdę znakomitych okolicznościach. Kilkadziesiąt sekund później role się odwróciły. Kilka metrów od bramki Lewandowski wykładał Piszczkowi - poradził sobie Bozović. W futbolu bywa tak, że gdy marnuje się stuprocentowe okazje - a co dopiero dwie w ciągu minuty - może przydarzyć się coś złego. Tak było i w Podgoricy. W 63. minucie po kapitalnej wrzutce z prawego skrzydła nieupilnowany w polu karnym pozostał Stefan Mugosa. Efekt? Gol wyrównujący, bez szans był Fabiański. Sprawy mocno się w tym momencie pokomplikowały. Czarnogórcy zepchnęli nas do obrony, a zawodziło zwłaszcza krycie przy dośrodkowaniach. Sofranac powinien był dać prowadzenie gospodarzom po rzucie rożnym, ale nie trafił. Do tego w niepotrzebny sposób żółtą kartkę zarobił Kamil Glik. Ten prosty błąd wykluczy Kamila z udziału w meczu z Rumunią w Warszawie.
Trener Nawałka długo zwlekał ze zmianami. Dopiero w 76. minucie dokonał pierwszej roszady, wpuszczając na boisko do pary z Lewandowskim Łukasza Teodorczyka. Magiczne dotknięcie tego meczu zaliczył jednak nie któryś z napastników, a ten, któremu dotychczas w kadrze szło ciężko - Piotr Zieliński. W fenomenalny sposób miękką piłką obsłużyłon w 82. minucie Łukasza Piszczka, ten z dokładnością co do centymetra wymierzył lob ponad wychodzącym z bramki Bozoviciem i w Podgoricy znów zrobiło się pięknie. Czarnogórcy z podciętymi skrzydłami nie dali rady zrobić już nic więcej. Przy porywistym wietrze i gorącym klimacie trybun Polacy wygrali z Czarnogórą, a po końcowym gwizdku w sektorze zajmowanym przez kibiców gości dało się usłyszeć głęboki oddech ulgi.
Jest pięknie. Polacy pokazali dziś oblicze pełne walki i wygrali czwarty kolejny mecz w eliminacjach do rosyjskiego mundialu. Dobra informacja napłynęła też z Cluj. Tam mierzyli się dwaj konkurenci walce o awans. Rumunia z Danią zremisowały bezbramkowo, a z tego podziału punktów najbardziej cieszyć mogą się właśnie Polacy. W tym momencie przewaga biało-czerwonych w tabeli nad drugą drużyną wynosi już aż sześć punktów. Jedną nogą jesteśmy już w Rosji, teraz trzeba tylko pójść za ciosem i w pozostałych meczach śmiało wykonać drugi krok!
AD