Muszę się przyznać, że nie zmam precyzyjnej odpowiedzi na pytanie ilu zdolnych, utalentowanych piłkarzy szuka obecnie ścieżek, które zaprowadzić ich mogą do klubów Bundesligi. Jest ich zapewne wielu. Wiem natomiast, że pojawiają się kolejne przykłady „ruchów w drugą stronę”, powrotów do korzeni na koniec wielkich karier. Choć na razie te przykłady zliczyć można na palach.

Szlagierem mijającego tygodnia w polskiej rzeczywistości piłkarskiej było podpisanie przez Łukasza Podolskiego kontraktu z Górnikiem Zabrze. Urodzony w Gliwicach 36-letni napastnik w przeszłości grał m.in. w Bayernie Monachium i Arsenalu Londyn, W reprezentacji Niemiec zagrał w 130 meczach, strzelając 49 goli. Był mistrzem świata w 2014 roku.

Podolski, podpisując kontrakt w Zabrzu, przypomniał, że od dawna to obiecywał. I w końcu 36-letni dziś piłkarz taką decyzję podjął, choć miał – jak to się mówi - lukratywne oferty z innych lig, nieporównywalne z tą zabrzańską. Podolski podkreślał, że do Zabrza ściągnęły go także plany rozwoju tamtejszej akademii piłkarskiej.

Ten sam cel przyświecał innemu Łukaszowi, który też w Bundeslidze budował swą sławę. Mowa o Łukaszu Piszczku, który zdecydował się na – moim zdaniem - jeszcze bardziej spektakularny, choć dla niego symboliczny gest. On rzeczywiście wrócił tam, gdzie są jego korzenie, do Goczałkowic-Zdroju. Z tego śląskiego uzdrowiska poszedł na piłkarskie salony, wrócił do trzecioligowej drużyny. Ale przed tym powrotem zainwestował w bazę sportową i to w sposób doprawdy imponujący. Jak sam podkreśla – przede wszystkim z myślą o dzieciach, o piłkarskiej akademii. Oczywiście, wyliczając te spektakularne powroty z obczyzny, nie można zapomnieć o Jakubie Błaszczykowskim i jego roli w ratowaniu wiślackiego klubu. Mówienie o jednej roli jest w zasadzie w tym przypadku niestosowne.

Aliści te przykłady z piłkarskiego światka sprowokowały mnie do poszukania przykładów z innych dyscyplin. Pierwsza postać, jaka przyszła mi do głowy, to Marcin Gortat i jego inicjatywy. Od organizowanie charytatywnych spotkań z myślą o żołnierzach polskich misji zagranicznych i ich rodzinach, przez organizacje w Polsce wakacyjnych „campów” dla dzieci i młodzieży (także niepełnosprawnych), aż po inicjatywę stworzenia placówek oświatowych pod wspólną nazwą Szkoła Gortata. W rodzinnej Łodzi, ale także w Poznaniu, Gdańsku, również w Krakowie.

Ta krakowska działa od 2015 roku. W minionym roku szkolnym uczyło się w niej i trenowało blisko 300 uczniów. Jeśli ktoś myśli, że jeśli Gortat, to tylko koszykówka, to jest w błędzie. W Krakowie szkolą się siatkarze, rugbyści, badmintoniści, a nawet... piłkarze nożni.

Swojej szkoły nie zakładał, ale swój klub nastawiony na szkolenie najmłodszych prowadzi Kamil Stoch. To Eve-nement Zakopane, klub działający od 2014 roku. Pod okiem trzech trenerów swoją przygodę rozpoczynają w nim dzieci, ale jego zawodnikami są także członkowie kadry narodowej. Do tej pory-  z mistrzem na czele.

Żeby nie było tak słodko i tylko optymistycznie. U szczytu sławy, jeden z najwybitniejszych polskich lekkoatletów, Robert Korzeniowski zachęcał, inspirował do zakładania Uczniowskich Klubów Sportowych Korzeniowski.pl. Pamiętam początki takiego klubu w podkrakowskich Zielonkach. Ileż tu było entuzjazmu, zapału. Potem przychodziło mi tylko obserwowanie procesu ich wygaszania.

Mieć wypada nadzieję, że ten ostatni przykład zaangażowania i osobistej, bezpośredniej aktywności w promowaniu sportu po pożegnaniu z czynnym jego uprawianiem, w zestawie wyjątków jedynie pozostanie.
Tadeusz Kwaśniak/RK