W sobotnim meczu eliminacji mistrzostw świata z San Marino w Warszawie po raz ostatni w reprezentacji wystąpi Łukasz Fabiański. Jego kariera przypadła na czas innych świetnych bramkarzy, ale to on miał udział w największym sukcesie kadry w tym stuleciu - awansie do ćwierćfinału Euro 2016.
Drużyna narodowa, choć w przeszłości często grająca poniżej oczekiwań, zwłaszcza na wielkich imprezach, od lat słynie z kłopotów bogactwa na pozycji bramkarza. Gdyby Fabiański był reprezentantem innego kraju, zapewne miałby ponad sto występów na koncie. W biało-czerwonych barwach jednak, rywalizując najpierw z Arturem Borucem, a później z Wojciechem Szczęsnym, wystąpił w ciągu 15 lat "tylko" w 56 meczach.
36-letni bramkarz był uczestnikiem mistrzostw świata w 2006 i 2018 roku oraz mistrzostw Europy w 2008, 2016 i 2020. Z Euro 2012, którego Polska była współgospodarzem, wykluczyła go kontuzja.
Większość meczów na wielkich turniejach oglądał z ławki rezerwowych. Wystąpił jedynie w czterech spotkaniach na Euro 2016 i jednym na mundialu 2018 - o "honor" z Japonią.
W jego przypadku sprawdziło się jednak powiedzenie, że liczy się jakość, a nie ilość. Po kontuzji Szczęsnego w pierwszym meczu w ME 2016 z Irlandią Północną zastąpił go w kolejnych spotkaniach i spisywał się tak świetnie, że biało-czerwoni dotarli do ćwierćfinału. Tam dopiero po rzutach karnych musieli uznać wyższość Portugalczyków, późniejszych triumfatorów.
Fabiański miał do siebie nieco pretensji za dwie serie rzutów karnych, gdy nie obronił żadnej jedenastki (wcześniej w 1/8 finału ze Szwajcarią), ale i tak zebrał mnóstwo pochwał za postawę w całej imprezie we Francji. A słynny Włoch Gianluigi Buffon powiedział nawet wówczas, że to najlepszy bramkarz turnieju.
"To spełnienie marzeń, że kończę karierę w reprezentacji właśnie w Warszawie, na tym pięknym stadionie, przy pełnych trybunach" - powiedział Fabiański, który występował w kadrze od marca 2006 roku.
36-letni bramkarz wybiegnie w podstawowym składzie. Jak sam przyznał, prawdopodobnie opuści boisko w 57. minucie - sobotni mecz będzie właśnie jego 57. występem w drużynie narodowej.
Z San Marino biało-czerwoni grali dotychczas dziewięć razy i zawsze wygrywali. W ostatnich czterech spotkaniach strzelili temu rywalowi aż 27 bramek (łącznie 40). Na początku września wygrali z nim na wyjeździe 7:1.
Trzy dni po meczu w Warszawie poprzeczka zawiśnie wyżej. Podopieczni Sousy zmierzą się w Tiranie z Albanią. Zwycięstwa w obu spotkaniach znacząco przybliżyłyby polską reprezentację do drugiego miejsca w grupie i baraży o prawo udziału w przyszłorocznych mistrzostwach świata w Katarze.
Polacy po sześciu kolejkach eliminacji mistrzostw świata w grupie I zajmują trzecie miejsce z 11 punktami. Prowadzi Anglia - 16, a druga jest Albania - 12. Biało-czerwoni jako jedyni grali dotychczas dwukrotnie z Anglikami. A na sobotę oprócz meczu Polska - San Marino zaplanowano także spotkania: Andora - Anglia i Węgry - Albania.