Zakończył się wyjątkowy sezon. Zakończył się sukcesem - Polacy po raz pierwsi z Pucharem Narodów. Marzenie się spełniło?
Zdecydowanie! Czegoś takiego jeszcze w wykonaniu polskich skoczków narciarskich nie było, skoczków jako grupy, jako zespołu. Zwycięstwo w narodowej klasyfikacji Pucharu Świata to ogromne osiągnięcie, które pokazuje siłę sportową całej grupy. To się spełniło i bardzo się z tego powodu cieszymy, chociaż już od jakiegoś czasu wiedzieliśmy, że prawdopodobnie tak się ten sezon zakończy. Nasi chłopcy utrzymali swoją dobrą dyspozycję do samego końca. Druga seria dzisiejszego konkursu została odwołana, bo wiatr jest zbyt mocny. Można było to co prawda kontynuować na siłę, ale decyzja zapadła dosyć szybko. Konkurs został przerwany, a sezon zakończony.
Stefan Kraft miał ochotę jeszcze dziś odebrać rekord skoczni Kamilowi.
Warunki ku temu sprzyjały, bo zeskok jest dziś bardzo twardy. Wczoraj było miękko, skakanie poza tę granicę było trudne. Dzisiaj można było skoczyć być może nawet 252, 253 metry. Dalej chyba polecieć się już nie da. To znaczy - da się, ale ciężko wyjść z tego ze zdrowiem.
Zamieniłby pan Puchar Narodów na Kryształową Kulę dla Kamila Stocha?
Nie, myślę, że nawet sam Kamil by tego nie zamienił. Rywalizacja między Kraftem i Stochem była bardzo ciekawa. Kraft też utrzymał do końca swój poziom i trzeba docenić klasę rywala. To nie przypadek, że Austriak wygrał. W bezpośredniej rywalizacji doszło do takiego rozstrzygnięcia. Kraft czuł oddech Kamila za plecami, ale dobrze uciekał. Różnica na koniec jest dość spora, wszystko rozstrzygnęło się właściwie w piątek, przy pierwszym konkursie w Planicy.
Jest niedosyt, że to drugie miejsce, a nie pierwsze?
Nie, to stało się w wyraźny sposób. Kamil ma już jedną Kryształową Kulę, teraz stoi na drugim stopniu podium. Ta dwójka odskoczyła właściwie od wszystkim pozostałych zawodników. To też jest satysfakcjonujące, że to drugie miejsce jest wyraźne, z szansami na pierwsze do samego końca. Zespół odebrał dzisiaj swój puchar i to nam to wszystko w pełni wynagradza. Tego oczekiwaliśmy po przyjściu Stefana Horngachera, żeby ten zespół wyciągnął z dołka, otworzył potencjał, który drzemie w drużynie. Było więcej takich decyzji. Trener Horngacher uparł się, że musi mieć do pomocy Michala Doleżala, który odegrał w tym sezonie strategiczną rolę. Do tego doszedł Adam Małysz, więc złożyło się na ten sukces kilka czynników. Ja zresztą uważam, że jak się osiąga wielki sukces, to musi się zdarzyć pewnien, jak ja to nazywam, zbieg pozytywnych zbiegów okoliczności. Takie tu nastąpiły, włącznie z tym, że potencjał naszych skoczków był gotowy do tego, żeby można było ten zespół objąć. Wtedy pojawił się sukces. My kiedyś przeżywaliśmy to z Małyszem - wtedy doszedł profesor Jerzy Żołądź, doktor Jan Blecharz, był Piotr Fijas. Wtedy też przez kilka przypadków, że się w ogóle spotkaliśmy, udało się osiągnąć sukces z jednym zawodnikiem.
Na koniec sezonu brakło koncentracji i sił? Było widać delikatną zadyszkę.
W połowie turnieju nordyckiego Raw Air faktycznie przydarzyła się mała zadyszka. Wydawało się, że nasi zawodnicy już słabną, nie wytrzymują sezonu. Potem nasi skoczkowie dali jednak radę się odrodzić i w drugiej części tego turnieju należeli do ścisłem czołówki. Moim zdaniem wytrzymali do końca sezonu, a to trudne. Pojawia się takie naturalne rozprzężenie. Nie pierwszy raz kończymy sezon w Planicy i zawodnicy wiedzą, że do samego końca muszą się trzymać w dobrej dyspozycji psychofizycznej. To jest jednak skocznia mamucia i tutaj nie można pozwolić sobie na żadne ulgi.
Rozmawiał Kuba Niziński