- Jeśli minister nie znajdzie dla nas czasu do końca przyszłego tygodnia, rozpoczniemy przygotowania do ogólnopolskiego strajku - zapowiada Roman Badach-Rogowski, przewodniczący Krajowego Związku Ratownictwa. Według niego ludzie są tak zdeterminowani, że proponowali złożenie masowych wypowiedzeń z pracy, bo - jak twierdzą - lepiej można zarobić pracując w supermarkecie, niż ratując ludzkie życie. Wynagrodzenie ratowników medycznych obecnie wynosi od 1 700 do 3 000 złotych. - Pracownicy pogotowia wykonują podobną pracę do lekarzy jeżdżących w karetkach, a zarabiają zdecydowanie mniej - alarmuje Badach-Rogowski i dodaje: - To przekłada się na dobro pacjentów.
Podwyżki płac to nie jedyny postulat
Chcą całkowitego upaństwowienia systemu ratownictwa. Związki zawodowe przypominają, że premier Beata Szydło zapowiadała zmiany już w swoim expose. Tymczasem opublikowany projekt nowelizacji ustawy o ratownictwie zakłada, że prywatne firmy mogą działać w systemie ratownictwa do końca 2020 roku. - Poczuliśmy się oszukani - mówi Roman Badach-Rogowski, przewodniczący Krajowego Związku Ratownictwa - rok 2020, to rok wykraczający poza termin działania tego rządu. Wybory parlamentarne będą w roku 2019. Pani premier obiecała nam upublicznienie systemu za kadencji tego rządu.
Wyjaśnia, że w prywatnych firmach, ratownicy pracują przede wszystkim na umowy śmieciowe. - Wiadomo, że prywaciarz po to jest w tym biznesie, żeby na nim zarabiać. To nie misja. Oni trzymają się tego biznesu, bo to miliony do zarobienia. Obecnie około 9% karetek w całym kraju należy do firm prywatnych.
Będą strajkować
Związki zawodowe zapowiadają, że we wtorek lub w środę wyślą list otwarty do premier Beaty Szydło, w którym opisza swoje postulaty. Poproszą także o spotkanie z wiceministrem zdrowia Markiem Tombarkiewiczem. Jeśli rozmowy nie przyniosą rezultatu - ratownicy rozpoczną przygotowania do ogólnokrajowego stajku. Na tę chwilę nie chca mówić o szczegółach. Nie wykluczają, że zorganizują pikiety przed sejmem.
Teresa Gut/bp