Efekt takiego przepisu był do przewidzenia. Dzieci to, co niezdrowe i tuczące przynoszą z domu, lub kupują po drodze. Bardziej pomysłowe handlują spod ławki colą, batonami, solą czy cukrem. Kolejny martwy przepis, tracący dochody właściciele szkolnych sklepików i rwące włosy z głowy stołówkowe kucharki, zastanawiające się jak ugotować coś, co jest zdrowe i jadalne.
Polskie dzieci tyją na potęgę. Nie tylko przez śmieciowe jedzenie, ale przez zupełny brak ruchu. Kiedy byłam dzieckiem, nie było gier komputerowych, więc podobnych emocji musieliśmy dostarczyć sobie sami. Na przerwie bawiliśmy się w rydwan - dwoje dzieci biegło w szaleńczym tempie, ciągnąc trzecie, które jechało na kapciach po kafelkach krużganek. Na zakręcie można było wylecieć w powietrze i uderzyć w ścianę, trzeba było więc dobrze opanować tor jazdy. Po lekcjach ścigaliśmy się na Plantach, albo biegliśmy do opustoszałej kamienicy, żeby chować się wśród fascynujących zakamarków, przeskakiwać nad przepaściami zrujnowanych piwnic, lub wspinać po, grożących zawaleniem, schodach. No i oczywiście umknąć przed Patyczkową, jak nazywaliśmy dozorczynię, wygrażającą nam drągiem. Zabawy nie były bezpieczne, ale nikomu nic się nie stało, emocji było bez liku, a przytyć - w takim bezustannym ruchu - się nie dało.
W szkole było jedynie dwóch grubych kolegów. Jeden miał astmę, a jego otyłość spowodowana była lekami, które musiał brać. Drugiego dokarmiała babcia, która ze słoikami pełnymi pyszności, przychodziła podczas przerw. Drwiliśmy z niego okrutnie, nie znając dramatycznych przyczyn takiego zachowania. Poznałam je wiele lat póżniej, gdy z jego mamą nagrywałam dla radia wywiad-rzekę. Rodzina została w czasie wojny wywieziona do Kazachstanu. Pradziadkowie kolegi nie przeżyli pierwszej zimy, jego mama, babcia i wujek otarli się o śmierć głodową, ale udało się im wrócić do Polski. Babcia karmiła więc wnuka " na zapas" / częsty efekt traum ofiar obozów koncentracyjnych, czy sowieckich wywózek / , nie zdając sobie sprawy z tego, że mu szkodzi.
Wracając do dzisiejszych problemów - najciężej pozbyć się przyzwyczajeń. Dzieci, które jedzą tłusto i słodko od urodzenia, nie będą umiały przestawić się na owoce, jarzyny i zioła. Tak, jak Włoch padłby trupem po spróbowaniu polskiego makaronu z sosem, bo to nie pasta al dente z delikatną nutką sosu, a rozgotowane kluchy, pływające w gęstej, tłustej zupie.
W sklepie, w którym robię zakupy, obserwuję rodzinę - tata grubas, tłusta mama i koszmarnie otyłe dzieci. Widzę co ładuję do koszyka. Na widok góry smalcu, boczku, kiełbach, batonów, chipsów, robi mi się niedobrze. Dla nich na edukację jest już za późno, może inni mają jeszcze szansę.