Zacznę od mimo wszystko gorzkiej nuty. Kiedy rozmawiałem z jednym z absolwentów WSB, powiedział z goryczą, że choć wybiera się na obchody 25-lecia uczelni uczelni, to jednak nie będzie świętował 25 lecia szkoły jaką pamięta, tylko będzie wspominał WSB jaką była wtedy, kiedy studiował. Dla pana, jaka to będzie okazja?

 

Świętowanie 25-lecia, bo to jest wciąż ta sama szkoła. Nie ma tutaj zmiany istotnej. Wszystko jest to samo. To, że zmienił się człowiek, który odpowiada za nią i organizacyjnie i finansowo, to jest normalne. Proszę zobaczyć, Uniwersytet Jagielloński trwa już przeszło 700 lat. No i co? Czy to oznacza, że on jest różny od tego, który zakładała św. Jadwiga?

 

Krzysztof Pawłowski słynie ze śmiałych porównań ale jednak, choć to może nieeleganckie przy okazji jubileuszu szukać bardziej dziegciu niż miodu, to jednak jest różnica. Kiedyś szkoła tętniła życiem, cały kampus przy ulicy Zielonej pełen był młodzieży, znaleźć miejsce do parkowania to była wielka sztuka. Dzisiaj ta rzeczywistość jest jednak trochę inna.

 

Jest inaczej ale to nie dotyczy tylko naszej szkoły. To dotyczy całego systemu szkolnictwa wyższego w Polsce. Nie wiem, czy chce pan, żebym powiedział parę słów o tym dlaczego tak się stało, że nasz kampus jest czasami pustawy, bo nie jest całkiem pusty. W WSB jest wciąż dwa tysiące studentów. A te dwa tysiące studentów osiągnęliśmy dopiero w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym albo ósmym roku, czyli w szóstym albo w siódmym roku funkcjonowania. To pokazuje, że szkoła żyje i że ma przed sobą szansę jeszcze długiego życia bo ma w naturalnych relacjach obok siebie instytucję, która może niesłychanie wzmocnić przyszłość szkoły, czyli park technologiczny. To jest absolutny wyjątek w polskich warunkach. Tylko nasza szkoła, WSB-NLU ma własny park technologiczny.

 

Własny? Niestety rozmawiamy w momencie kiedy trwa ostry spór udziałowców Miasteczka Multimedialnego i pojawiła się informacja, że po sprzedaży większościowego pakietu udziałów szkoła zachowała zaledwie jeden udział, czym pozbawiła się wpływu na funkcjonowanie parku.

 

To nie jest tak. Proszę pamiętać, że część tych udziałów została odsprzedana przez Roberta Gmaja, czyli kanclerza naszej szkoły (także jej obecnego właściciela – red.) innemu podmiotowi ale też związanemu z nim. Mogę więc śmiało powiedzieć, że ten jeden udział jest złotym udziałem. Ale oczywiście musi dojść do zgody między udziałowcami jeżeli ma dojść do tego, co jest dla obu stron istotne, czyli współpracy, takiej prawdziwej współpracy. To jest ewidentne. Na całym świecie, gdzie są wielkie sukcesy, na przykład wielkich uczelni amerykańskich, to są dlatego, że obok istnieją nie zawsze „doliny krzemowe”, ale jednak jakieś parki technologiczne, które napędzają rozwój szkoły. Te nowe spółki, które przychodzą do parków technologicznych robią to, bo chcą mieć dostęp do studentów. Do tych młodych, najświeższych, jeszcze nie wyciśniętych mózgów. Bo tam jest prawdziwy majątek, w tych głowach.

 

Kiedy opowiada pan o tej idei, to wydaje się oczywiste, ale w praktyce okazuje się bardzo trudne, czego przykładem jest Nowy Sącz. 25-lecie WSB wpisane jest także w ważne wydarzenia w Polsce. Teraz, kiedy analizuje się sytuacje w polskiej gospodarce, mówi się o tym, że właśnie 25 lat temu w Polsce były świetne warunki do tworzenia firm a potem okazało się, że nie potrafimy konkurować, że kiedy stworzyliśmy średniej wielkości przedsiębiorstwa, nie jesteśmy w stanie tworzyć jeszcze większych bo przegrywamy konkurencję. Czy jest w tym jakiś element, który opisuje historię WSB?

 

Posłużę się przykładem wymiany korespondencji z jednym z moich najważniejszych współpracowników ze szkoły. On właśnie zaczął tak jak pan, na gorzko. W odpowiedzi napisałem mu coś w rodzaju spowiedzi. Nie ukrywałem, że potrafię mówić o własnych błędach. Ale trzeba tez powiedzieć o najważniejszych dwóch sprawach, które doprowadziły naszą uczelnię do obecnego poziomu. To są sprawy, które absolutnie były i są niezależne od nas. Pierwsza związana jest z czymś, co absurdalnie było ważne dla Polski i pozytywne, czyli wejście do Unii Europejskiej. Do dwa tysiące czwartego roku, dokładnie do maja, człowiek z Polski, który chciał studiować w Wielkiej Brytanii, musiał zapłacić czesne mniej więcej w okolicach siedmiu tysięcy funtów rocznie. Od czerwca dwa tysiące czwartego roku Polak, który wtedy szedł na studia, musiał zapłacić tysiąc funtów rocznie, czyli około sześciu tysięcy złotych. W tym samym czasie roczny koszt naszych studiów w języku angielskim to było około dziesięciu tysięcy i to był koszt bardzo niski w relacjach do innych uczelni. I w sposób naturalny, studenci i ich rodzice zagłosowali portfelami. Po drugie, mimo wszystko, prestiż uczelni i tego, że studiowało się pięć lat w Wielkiej Brytanii, to nie było to samo, co prestiż uczelni bardzo dobrej, mającej dyplom amerykański ale jednak w Nowym Sączu. I to jest pierwsza rzecz. Drugi czynnik, też niezależny od naszej szkoły, ani od innych szkól prywatnych, to jest to, że proszę sobie wyobrazić, w ciągu dziesięciu lat, w okresie dużego naboru, uczelnie publiczne zwiększyły liczbę miejsc na pierwszym roku studiów stacjonarnych, czyli tych bezpłatnych, o przeszło siedemdziesiąt procent. Siedemdziesiąt procent! Jak myśmy mogli wytrzymać taką konkurencję. To była przyczyna tego głębokiego kryzysu. Myśmy wtedy byli po inwestycji, która była konieczna, nie była przesadzona. I mówiąc o własnych błędach przyznaję się. Niepotrzebnie zainwestowaliśmy wtedy prawie pięć milionów złotych w zaplecze sportowe. To można było sobie darować choć przyczyna była oczywista. Tego akurat terenu, który należał do uczelni, nie można było wykorzystać inaczej, bo tam nie wolno było żadnego budynku postawić. Jedyne, co można było tam zrobić, to właśnie boiska i adaptacja istniejącego budynku na halę sportową.

 

Dziś, po tych 25 latach można przyjąć, że szkoła znów jest na początku jakiejś drogi. Bo jeśli zrodzi się jakiś pomysł, dobry pomysł na przyszłość, to zacznie się w niej jakaś nowa epoka i w tym sensie jest to ważny, przełomowy moment. Wie pan, co mogłoby być takim pomysłem?

 

Ja zawsze powtarzałem, że tylko kościoły i uniwersytety nigdy nie gasną, nie kończą się. Moim zdaniem najważniejsze jest to, że przetrwaliśmy najgorsze, ten kryzys finansowy. Tu muszę powiedzieć, że ja oczywiście popełniałem błędy, ale mając ich świadomość. Nie potrafiłem tworzyć szkoły, która będzie średnia. Miałem swoje ambicje i wtedy uważałem je za uzasadnione. Wciąż myślałem, że państwo polskie doceni naszą pracę, mówię nie tylko o mojej pracy ale także kilkunastu założycieli innych prywatnych szkół, że państwo wesprze nas. Państwo miało nas jednak gdzieś, i to głęboko. Z przykrością to mówię ale do dzisiaj tak jest. My powinniśmy się stać w rękach mądrego ministra i mądrego rządu konkurencją dla uczelni publicznych. Doprowadzenie do prawdziwej konkurencji owocowałoby niewątpliwie wzrostem jakości uczelni publicznych. Tak się robi na całym świecie.

 

I docieramy do bardzo ważnego pytania, które może się okazać smutne, jeśli nie znajdziemy na nie szybko dobrej odpowiedzi. Można powiedzieć brutalnie, że niestety Polska jest miejscem, gdzie można wykształcić średniej klasy specjalistę by albo kształcił się dalej w tych lepszych uniwersytetach na zachodzie albo podjął tam pracę i tam się rozwijał. Jesteśmy drugą ligą europejską, w której można osiągnąć tylko określony poziom i dla najlepszych świat zachodni otworzy drzwi. Czy jest jakaś nadzieja, że Polacy, mieszkający i pracujący tutaj w Polsce, myślę także o środowisku akademickim, zaczną dobijać się do pierwszej europejskiej ligi?

 

Na pewno pan słyszał i czytał o pułapce średniego dochodu. Ja już chyba trzy lata temu o tym mówiłem, że to nie jest tak, że nam grozi ta pułapka. Myśmy już wtedy w niej byli. Z tej pułapki udało się uciec w ostatnich latach tylko trzem na czterdzieści parę państw rozwijających się. Trzem! Myśmy nie mieli szans uniknąć tej pułapki. Popełniliśmy, jako państwo wiele błędów ale nie można też powiedzieć, żebyśmy nie wykorzystali wielu szans, które się pojawiały. Dzięki temu jesteśmy w takim położeniu, że jeżeliby kogoś obudzić po tych 25 latach i ten ktoś wyszedłby już nie w Warszawie ale w Nowym Sączu na ulicę, to nie uwierzyłby, że jest w Polsce. Mnie zawsze niosły ambicje. Mam na myśli nie tylko szkołę. Cały czas, kiedy zabierałem głos, kiedy pisałem, mówiłem ludzie weźmy się i zróbmy wszystko, żeby wyciąć z tortu ogólnoświatowych zysków porządny kawałek dla siebie. Do tego trzeba było jednak iść w kierunku transferu wiedzy i technologii pomiędzy gospodarką a nauką. Trzeba było wyrwać polską naukę, polskie uniwersytety i politechniki z takiego wygodnego ciepełka, które daje brak konkurencji i które daje taką gwarancje bycia. Świat nam uciekał. Byłoby dużo łatwiej gdybyśmy zaczęli w tym sensie gonić świat kilkanaście lat temu. Do tego trzeba było zastosować twarde, prawdziwe reguły pomagające znaleźć to, co najważniejsze, czyli zysk w obszarze gospodarki opartej na wiedzy.

To chyba ciągle jest aktualne wyzwanie. Kto zdoła się z nim zmierzyć, ten wygra.

 

Ależ oczywiście. Teraz jest jednak o wiele trudniej bo wiele szans, które były, już są zajęte i wykorzystane.

 

Mało optymizmu w tej rozmowie na 25-lecie sądeckiej WSB. Gdyby jednak poszukać czegoś dobrego, bo jest jednak faktem, że szkoła powstała, przez wiele lat przynosiła wiele korzyści Nowemu Sączowi. Gdyby zatem poszukać największego osiągnięcia. Będzie to samo istnienie WSB? To, że mimo wszystko przetrwała? Jej absolwenci?

 

Odniosę się w tym momencie do siebie. Wtedy, kiedy oddawałem szkołę panu Robertowi Gmajowi, spotykałem się czasami z takimi reakcjami moich znajomych czy ludzi obcych, że przykro, że pan poniósł, czy że ty poniosłeś porażkę. Nigdy nie miałem poczucia porażki. Z jednego powodu. To, co jest prawdziwym sukcesem, moim osobistym, to jest to, że ja włożyłem maleńki, może tysięczną część promila, ale włożyłem jakiś ułamek w każdego mojego absolwenta. Że jest lepszy, niż byłby beze mnie.