Siedmiu byłych pracowników zdecydowało się opowiedzieć Radiu Kraków swoje historie. Wszyscy poprosili o modyfikację głosu, by nie zostać rozpoznanymi. Choć nie są już związani zawodowo ze spółdzielnią, wciąż obawiają się konsekwencji.
"Nie dało się już wytrzymać tej atmosfery"
Według relacji rozmówców, napięta atmosfera doprowadziła część zespołu do rezygnacji z pracy. Jedna z kobiet, zwolniona trzy lata temu, mówi, że była fałszywie oskarżana o działania, których nie popełniła. Choć próbowała wrócić do pracy z pomocą prawnika, nie zdecydowała się na sprawę sądową – świadkowie bali się zeznawać. Twierdzi, że temat ucichł na kilka lat, aż do momentu, gdy okazało się, że liczba byłych pracowników w podobnej sytuacji wzrosła do około 30 osób.
Inna była pracownica wspomina, że przyszła do pracy i miała zablokowany komputer, co uniemożliwiało wykonywanie obowiązków. Relacjonuje, że była świadkiem gnębienia innych pracowników. Jej zdaniem szukanie błędów na siłę, donoszenie i atmosfera podejrzliwości sprawiały, że nie dało się dłużej pracować w takich warunkach.
Dodaje, że razem z koleżanką zostały posądzone o podsłuchiwanie pod drzwiami gabinetu prezesa. Wtedy – jak mówi – zaczął na nią wrzeszczeć i przeklinać.
Stałam i płakałam. Usłyszałam, że mam natychmiast składać wypowiedzenie
– wspomina.
Zdaniem jednego z wieloletnich pracowników prezes zamiast budować zespół, zarządzał przez strach. Jak twierdzi, w ciągu kilku lat odeszło około 30 osób – nie dlatego, że byli słabi, lecz dlatego, że nie mogli znieść atmosfery.
Prezes odpowiada: „Nie było mobbingu”
Prezes spółdzielni, Kamil Rembiecha, zaprzecza doniesieniom o kilkudziesięciu odejściach. Tłumaczy, że spółdzielnia rozstała się z trzema pracownikami umysłowymi, pięciu odeszło z własnej woli, a wśród pracowników fizycznych rotacja jest – jego zdaniem – naturalnie wysoka, choć nie podaje konkretnych danych.
Zapewnia, że odbywał rozmowy z pracownikami, a ich efektywność oceniał głównie przez pryzmat wyników finansowych spółdzielni. Dodaje, że powodem rozstań było – według niego – niewłaściwe gospodarowanie pieniędzmi, za które odpowiadają pracownicy, zwłaszcza ci na stanowiskach kierowniczych, zgodnie ze swoim zakresem obowiązków.
Jeden z byłych, dziś już emerytowanych, pracowników, który przepracował w spółdzielni 37 lat za kadencji trzech różnych prezesów, mówi, że przy próbach wyrażenia własnego zdania pracownicy byli przekrzykiwani. Tłumaczy, że próby tłumaczenia czegokolwiek kończyły się awanturą i rzucaniem marynarki po gabinecie. Według jego relacji prezes nieustannie podejrzewał swoich podwładnych o kłamstwa, spiski i próby oszustwa. – Odchorowałem to – trzy miesiące leki przeciwko depresji – mówi.
Podobne doświadczenia mają także inni byli pracownicy. Część z nich przyznaje, że obawiali się nawet wizyt prezesa w swoich miejscach zamieszkania.
Sprawa trafi do sądu?
Prezes Rembiecha zaznacza, że w spółdzielni nadal pracuje ponad 190 osób, które – jak zapewnia – są "w dobrej kondycji psychicznej, fizycznej i ekonomicznej". Podkreśla, że żadne postępowanie sądowe dotyczące mobbingu się nie toczy, choć przyznaje, że wpłynął do niego wniosek o zadośćuczynienie.
Byli pracownicy nie wykluczają pozwu zbiorowego. Decyzję uzależniają od dalszego rozwoju sytuacji.
27 czerwca odbędą się wybory do rady nadzorczej spółdzielni. To jej członkowie zdecydują o wyborze nowego prezesa.