Stanisław Berbeka postanowił opowiedzieć w „Dreamland” historię swego ojca przez pryzmat rodzinnych wspomnień, archiwalnych zdjęć, nagrań wideo i relacji przyjaciół. Jego debiutancki film dokumentalny pokazywany na Krakowskim Festiwalu Filmowym przypomina momentami typowy home movie – intymny obraz akcentujący rodzinne relacje. Ale jest w nim również coś wyjątkowego. Przestrzeń zawężona nieraz do czterech ścian rodzinnego domu, gdzie najczęściej toczą się rozmowy o bohaterze, otwiera się bowiem na bezkresny pejzaż gór, w którym zapiera dech ze zdumienia, i w których Maciej Berbeka odnajdywał swój wymarzony – tytułowy ląd.
Rola reżysera też jest wyjątkowa. Jako syn himalaisty nie usuwa się w cień, nie jest niewidzialnym narratorem i nie sili się na zachowanie obiektywności. Portret ojca w jego obiektywie jest ciepły i bliski. Rysowany m.in. wspomnieniami matki, babci oraz jego. Przewijają się m.in. opowieści o ciążącym na rodzinie fatum (ojciec Macieja Berbeki zginął podczas wyprawy w Alpy), o trudach pogodzenia się ze stratą człowieka, który był dla rodziny spajającym ogniwem. Był, choć znaczną część roku spędzał w górach. Ale był – i jego obecność jest nie do podważenia. Zbudował stabilny dom, kochającą się rodzinę, wychował czterech silnych synów, którzy, jak zwraca uwagę Stanisław Berbeka, nigdy nie odczuli dotkliwie jego braku, gdy przebywał na kolejnych wyprawach i wreszcie najważniejsze – stworzył trwały związek z kobietą swego życia, który zdołał przetrwać długie i niebezpieczne rozstania. Berbeków pokonała, jak w życiu, tylko śmierć.
Rzeczywistą nieobecność ojca wypełnił jednak jego syna, który w „Dremland” podąża jego drogami (także tą ostatnią ścieżką – prowadzącą na Broad Peak), zakłada ulubiony kask ojca, w którym himalaista zdobywał najwyższe szczyty i – tak jak Maciej – tak teraz i on daje całą miłość swym maleńkim dzieciom. Wnuki, które nigdy nie poznały dziadka. Poznają go dzięki własnemu ojcu.
Urszula Wolak