„Letnie przesilenie”

Reż. Michał Rogalski

Prod. Polska/Niemcy 2014

Zrealizowane w koprodukcji polsko-niemieckiej „Letnie przesilenie”, w którym Polacy grają Polaków, a Niemcy – Niemców, swą poetyką i klimatem przypomina słynne „Pociągi pod specjalnym nadzorem” Jiříego Menzla. Tu też, podczas wojny, ale z dala od jej zgiełku, odbywa się proces młodzieńczej inicjacji. Jest rok 1943, polska prowincja. Stacjonują tu wojska niemieckie, do których po stalingradzkiej klęsce trafiają coraz młodsi chłopcy. Jest wśród nich niezwykle wrażliwy siedemnastoletni Guido, który próbuje schować się przed okropnościami wojny w świecie marzeń, nawet w chwilach wolnych uciekając od grubiańskich kompanów w zaciszne miejsca, w których może słuchać w radio zakazanego jazzu. Romek, jego polski rówieśnik, pracuje na kolei (notabene, jak bohater „Pociągów…”), początkowo obserwując bez emocji szaber dokonywany przez Niemców na majątku Żydów wywożonych do obozu. Nie odczuwa grozy okupacyjnej rzeczywistości, nie rozumie jej. Bardziej interesują go dziewczyny, a zwłaszcza Franka, która wpadła w oko również młodemu Niemcowi. I to pewnego dnia na drodze obu chłopców – Polaka i Niemca – staje Bunia, młoda Żydówka, która uciekła z transportu. Zaczyna się fascynująca gra – o miłość, ale i o życie…

W „Letnim przesileniu” Rogalski nie opowiada o wojnie wprost, stanowi ona swego rodzaju „element scenograficzny”. „Chciałem odczytać te sytuacje nieco odmiennie od powszechnej narracji, pewnie bardziej w sposób antybohaterski niż bohaterski. Mam przekonanie, że historię napędzają mali ludzie. To ich najbardziej dotyka proza życia. Bardzo obrazowo w jednym ze swoich wierszy opisuje to Bertolt Brecht, pisząc m.in.: «Młody Aleksander zdobył Indie, on sam? Cezar podbił Galów, czyżby nie miał przy sobie przynajmniej kucharza? Filip Hiszpański płakał, gdy jego flota tonęła, czy nikt poza nim?». To ciekawe, bo większą szansę mamy właśnie na bycie tymi «małymi» ludźmi, a nie wodzami, o których te historie zazwyczaj opowiadają. Częściej jesteśmy biernymi, postronnymi obserwatorami niż bohaterami” – wyznaje reżyser.

 

 

 

Jerzy Armata