Tadeusz Marek: Będziemy dziś rozmawiać o dotkliwym absurdzie. Także w wymiarze politycznym.
Natalia Pietsch: Początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy z politycznego wymiaru tej sytuacji. Pojechaliśmy do Hasankeyf zobaczyć miejsce o wielowiekowej historii, a odkryliśmy ukryty mechanizm tureckiego opresyjnego systemu. Choć z zewnątrz wygląda na modernizację – nowe miasto, czyste ulice – w rzeczywistości to przymus i wykluczenie. Kurdom i Arabom odebrano możliwość życia w zgodzie z tradycją.
Jak odkryliście tę historię? Jak zaczęła się wasza droga do tego filmu?
Grzegorz Piekarski: Zaczęło się od podróży i fascynacji regionem. Ale decydujący moment nadszedł, gdy usłyszeliśmy o planach stworzenia „turystyki podwodnej” – argument, że zabytki nie znikną, bo będzie można je oglądać pod wodą. To był przejaw groteski. Nawet prowadzono „na sucho” kursy nurkowania, zanim zalano miasto.
Co zobaczyliście, spotykając się z bohaterami, których ta historia dotyczy?
NP: To, co najbardziej mnie poruszyło, to ich godność. Nie mogli protestować – za opór groziło więzienie lub utrata nowego domu. A jednak znajdowali sposób, by zachować człowieczeństwo. Fryzjer, sprzątał swój zakład przed rozbiórką, bo chciał godnie przyjąć ostatnich klientów. Taka codzienna troska to cicha forma oporu.
GP: Rozmowy z mieszkańcami pokazały nam różnice, ale i podobieństwa do naszej rzeczywistości. Społeczność Hasankeyfu żyła tu i teraz, bez nadmiernego rozpamiętywania. To było piękne. Mimo to mechanizmy wykluczenia i represji przypominały te znane nam z historii, np. relacji polsko-żydowskich sprzed wojny.
Film pokazuje, jak system, nawet w białych rękawiczkach, może odebrać ludziom podmiotowość.
GP: To prawda. Nowe domy nie są przekazywane bezwarunkowo – mieszkańcy muszą „zasłużyć” na ich własność. To subtelny szantaż, który trudno dostrzec z zewnątrz. Z pozoru to cywilizacyjny awans, ale w rzeczywistości – sposób kontroli.
NP: Dla wielu to nie tylko zmiana miejsca, ale utrata sensu życia. Ojciec jednej z bohaterek był pasterzem – teraz siedzi bezczynnie, cierpi na depresję. Ludzie nie odnajdują się w jednakowych domach na nienazwanych ulicach. Starsze osoby wiążą chusty, by trafić do własnych drzwi. To miejsce stało się nieznośne.
Zatem to film nie tyle o zalanym mieście, co o utracie tożsamości.
GP: Zdecydowanie. Film nie jest tylko o zalaniu miasta – nie pokazujemy nawet zapory. To film o ludziach i o tym, jak władza wykorzystuje sytuację. Choć nie chcieliśmy robić filmu politycznego, nie da się tej polityki pominąć.
NP: To także opowieść o cichej walce. O tym, jak herbata z przyjacielem, uśmiech czy porządek w zakładzie fryzjerskim mogą być wyrazem oporu wobec odebranej tożsamości.
Pełnej rozmowy posłuchaj w podkaście.