Ivo Pogorelich zaskoczył już od samego początku. Gdy po przerwie wróciłam na salę koncertową by posłuchać słynnego pianisty, przy fortepianie siedział clochard, w wełnianej czapce na głowie, zakryty maską, otulony w koce, grający coś tam. Publiczność zaskoczona zaczęła podchodzić do estrady i fotografować. Zdjęcia nie zrobiłam, bo czułam, że nie można artysty, traktować – napiszę to delikatnie – jak ciekawostki przyrodniczej. Może ta inscenizacja była marketingiem, ale może nie…
Po chwili clochard zszedł z estrady powolnym krokiem tak, jakby chodzenie sprawiało mu trudność. Pojawił się niebawem w towarzystwie dyrygenta, już bez maski, bez czapki, bez koca, w białej koszuli, ale nie w stylu tej, tak pięknej, którą pamiętamy z Konkursu Chopinowskiego w 1980 roku, gdy został odrzucony przez jurorów, co skończyło się wielkim, międzynarodowym skandalem.
Pianista wszedł na estradę Filharmonii Krakowskiej z nutami pod pachą. Potrzebował nut by zaprezentować koncert, który wykonuje od 45 lat! Kolejne zaskoczenie. Obok usiadła Ewa Jarguz w masce, pianista Filharmonii Krakowskiej, która przewracała artyście nuty. Gdy czekał na pierwsze wejście fortepianu, masował nerwowo ręce, rozgrzewał palce. Orkiestra grała, a on wyginał dłonie, masował nadgarstki.
Koncert podzielił publiczność, mimo że artysta otrzymał wielkie brawa i słuchacze wstali na koniec by długą owacją nagrodzić artystę. Niektórzy byli zachwyceni, inni wręcz zniesmaczeni, bo przecież tak się nie gra Chopina. A mnie było po prostu smutno, bo poczułam, że być może artysta mierzy się z licznymi przeciwnościami: ciała i duszy, że próbuje utrzymać się na powierzchni.
A swoją drogą, co musiało się stać, że ten niezwykle utalentowany i wrażliwy pianista tak desperacko walczy na twardym rynku koncertowym. Wręcz „gryzie” fortepian, bierze Chopina pod włos, z lekkiego koncertu dwudziestoletniego kompozytora, robi utwór ciężki, obarczony doświadczeniem starszego mężczyzny. Czy może na siłę próbuje być inny, by być dostrzeżonym? A może tak właśnie czuje Chopina przefiltrowanego przez siebie, bez swoje marzenia, porażki, kłopoty? Przecież nikt z nas nie wie, jak wielki to wysiłek stawać co parę dni przed publicznością, zawsze w formie, zawsze z uśmiechem i tak przez pół wieku. Jak to jest, gdy trzeba udowadniać, że się nadal umie grać, bo co chwilę pojawiają się nowe gwiazdy fortepianu.
Prawda: tak nie gra się Chopina. Dziś Ivo Pogorelich nie zakwalifikował by się do Konkursu Chopinowskiego. Ale trudno artyście odmawiać prawa do interpretacji! Nawet jeśli ona nie jest taka jak oczekujemy i nie taka jak panujący kanon wykonawczy. Cel został przecież osiągnięty: koncert ten wyzwolił we mnie wiele emocji i na zawsze pozostanie w pamięci. Poruszył i wzruszył. A przecież o to chodzi w muzyce.
Ps. W pierwszej części tego koncertu odbyło się prawykonanie „Glorii” Joanny Wnuk-Nzarowej, utworu zamówionego przez Filharmonię Krakowską z okazji osiemdziesięciolecia tej instytucji. Prezentację dopełnił utwór Krystyny Moszumańskiej-Nazar „Exodus”. Więcej na temat „Glorii” niebawem w podcaście na stronie Radia Kraków, który będzie zapisem z rozmowy z kompozytorką Joanną Wnuk-Nazarową i z Danielem Cichym dyrektorem PWM, wydawcą utworu.