Jerzy Katlewicz, dyrygent, mistrz, mentor. W przeddzień 10. rocznicy jego śmierci, która przypadała 16 listopada, w sobotę, tydzień temu, Filharmonia Krakowska upamiętniła swojego legendarnego szefa, nadając sali koncertowej jego imię. Piękna to była uroczystość, skromna, ale pokazująca pamięć o dyrektorze, który wprowadził Filharmonię Krakowską na szczyt. Wzruszające dla mnie najbardziej było to, że choć obecnie żyjemy w świecie, gdzie liczy się tylko ja i teraz, są i tacy, którzy pamiętają i są wdzięczni.
Najlepiej czuł się w wielkich formach oratoryjnych
Jerzy Katlewicz był najdłużej w dziejach Filharmonii Krakowskiej – bo do roku 1981 – szefem tej instytucji. Był wybitnym interpretatorem muzyki, przede wszystkim wielkich dzieł oratoryjnych, ale też wybitnym propagatorem muzyki polskiej, od. m.in. Moniuszki, Szymanowskiego, Pendereckiego, ale także Kisielewskiego, Bujarskiego, Góreckiego, Kisielewskiego, Moszumańskiej-Nazar, Serockiego, Stachowskiego, Walacińskiego. Wiele z tych utworów prawykonywał. "Jurku drogi, całuję Cię stokrotnie za cudowne prawykonanie tej partytury. Na prawdę cudowne. Lepiej być nie mogło. O, dobrze z Tobą kompozytorom” – napisał Wojciech Kilar 22 września 1972 roku na partyturze „Siwej Mgły”.
Czas dyrektorowania Jerzego Katlewicza, to wprowadzenie Filharmonii Krakowskiej na największe światowe estrady i na największe festiwale. Wystarczy przypomnieć, że pod jego kierownictwem zespoły Filharmonii koncertowały niemal we wszystkich krajach Europy a tury koncertowe, wiodły nawet dalej, przez Liban i Iran. W sumie przez te 13 lat Filharmonia Krakowska wyjeżdżała blisko 40 razy, a niektóre z tych wyjazdów to były duże trasy koncertowe, na które składało się kilkanaście koncertów jak choćby trasa przez Hiszpanię i Portugalię w 1973 roku: 12 koncertów w 15 dni.
Jerzy Katlewicz zawsze powtarzał, że najlepiej czuje się w wielkich formach oratoryjnych. I na tym właśnie polu uznany był za jednego z najwybitniejszych dyrygentów. Trudno się dziwić, że jego interpretacje, właśnie dzieł oratoryjnych Krzysztofa Pendereckiego, zostały uznane za niemal wzorcowe. Jego wykonania wraz z Filharmonią Krakowską Pasji wg św. Łukasza, Jutrzni, Kosmogonii czy Magnificatu do dziś zachwycają. Zresztą ten krakowski duet dwóch tytanów - Jerzy Katlewicz i Krzysztof Penderecki - dźwignął polską muzykę na szczyty. Tak na marginesie właśnie dziś, 23 listopada przypadają 92. urodziny Krzysztofa Pendereckiego, zmarłego w marcu 2020. Czyli to 6. urodziny bez Mistrza!
Hołd dla artystów
Koncert, jaki zabrzmiał, tydzień temu, po nadaniu imienia Jerzego Katlewicza Sali Filharmonii Krakowskiej, stał się hołdem właśnie dla tych dwóch niezwykłych artystów, a także poświęcony został zmarłej niedawno Elżbiecie Pendereckiej. Wykonane zostały dwa dzieła: III Koncert fortepianowy c-moll Beethovena, kompozytora, którego wyjątkowo cenił Jerzy Katlewicz i II Symfonia „Wigilijna” Krzysztofa Pendereckiego. Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej poprowadził Alexander Humala, a w partii solowej, wystąpił amerykański pianista Caleb Borick, którego międzynarodowa kariera rozpoczęła się raptem dwa lata temu od zdobycia pierwszej nagrody, nagrody publiczności i nagród specjalnych za muzykę kameralną i współczesną na Konkursie Beethovena Telekom w Bonn.
Caleb Borick grał wspaniale, to rzeczywiście jest niezwykle charyzmatyczny artysta. I na tyle podobał się publiczności, że bisował. Wykonał wówczas: Intermezzo Johannesa Brahmsa, dość nastrojowe. Ale tego wieczoru dopiero II Symfonia Pendereckiego, pozwoliła mi oderwać się od codzienności. To ciekawy utwór, bo następuje w nim zmiana stylu kompozytorskiego. Napisany na zamówienie Zubina Mehty i jemu dedykowany, pokazuje fascynację Pendereckiego symfoniką Brucknera, Sibeliusa czy Czajkowskiego. A więc pokazuje Pendereckiego romantyka. Wykonanie było świetne, Alexander Humala „czuje” Pendereckiego. I co ciekawe, ten utwór nadal błyszczy, nadal brzmi interesująco, choć minęło już 45 lat od jego powstania.