Atmosfera po premierze była raczej ciężka, mało kto komentował, a jeśli to szeptem. Brawa też nie były zbyt długie. Dało się odczuć, że to nie to, na co czekała publiczność. Tylko tak na prawdę na co czekaliśmy? Mamy wdrukowany w głowach wizerunek Chopina, utrwalany przez całe życie: jako cherlawego, umierającego gruźlika, z wyrzutami sumienia, że nie wziął udziału w Powstaniu Listopadowym, tęskniącego za Polską patrioty, geniusza muzycznego. Pod ten obraz podkłada się muzyka Chopina, zawsze smutna, nawet jeśli pisana w tonacji durowej – co znaczy wesołej – to też smutna. A muzyka wyciąga z naszej wyobraźni następne obrazy: listopadowe mgły ciągnące się po polach, płaczące wierzby, dworek w Żelazowej Woli. I z takim stereotypem Chopina żyjemy przez lata.
Uczesać Chopina
Prawda jest taka, że wiele lat temu postawiono Chopina na pomniku i ciągle tam stoi, bez życia. I w ogóle nas nie obchodzi. Chopin wielkim Polakiem był, ma więc swoje ulice, place, lotnisko, szkoły, konkurs, który odbywa się raz na pięć lat (i teraz się zacznie 2 października) radio, portale internetowe, znaczki, monety, banknoty, ma też pociąg. Tak nawiasem mówiąc, ekspres Pendolino, którym jechałam z Krakowa do Gdyni, właśnie muzyką Chopina witał swoich podróżnych. Było coś w tym podniosłego, patetycznego.
Tak, Chopin stoi na pomniku i ten film miał go ściągnąć z cokołu, wyczyścić, odkurzyć, uczesać, tchnąć w niego życie i pchnąć między nas współczesnych.
Nie miał więc łatwego zadania reżyser Michał Kwieciński, by przełamać ten stereotypowy obraz Chopina. Genialna książka muzykologa, prof. Mieczysława Tomaszewskiego „Chopin. Człowiek, dzieło, rezonans” pokazuje Chopina (oczywiście na podstawie listów i dokumentów) przez całe życie, dzień po dniu. Chopin z tej książki to przede wszystkim niezwykle inteligentny, błyskotliwy, z dystansem do siebie i z ogromnym poczuciem humoru obserwator życia; ale przede wszystkim jego uczestnik, gwiazda salonów, bożyszcze arystokracji. Aleksander Orłowski współczesny kompozytorowi pisał:
Niebawem świat ujrzy rękawiczki a'la Chopin.
Chopin był modny, popularny, bogaty, był najdroższym nauczycielem w Paryżu, a dostanie się do niego wymagało protekcji. Koncertował. George Sand pisała do swego przyjaciela w 1841 roku:
Uderzeniami dwóch rąk przez dwie godziny, przy aplauzie i tupaniu nóg przez najpiękniejsze kobiety Paryża, zarobił 6 tysięcy franków. Zapewnił sobie spokojne lato.
I ta popularność Chopina w tym filmie jest. Pierwsza część obrazu Michała Kwiecińskiego okazała się niezwykle efektowna, od fantastycznego początku – turnieju pianistycznego z Franciszkiem Lisztem i uwielbienia okazywanego przez mieszkańców Paryża. Poznajemy Chopina w 1835 roku, młodego, genialnego, uznanego, bawiącego się z przyjaciółmi, kochającego życie. Jest bardzo ludzki, bardzo współczesny.
Film wciąga. Ale po nieudanej wyprawie z George Sand na Majorkę, gdzie prawie umiera, straszliwej podróży statkiem, w gorączce, napięcie w filmie spada. I zaczyna się nuda. Do tego trzeba jeszcze dodać, że ten film ma kilka finałów, jakby twórcy nie mieli pomysłu jak skończyć tę opowieść. Co z tym filmem jest zatem nie tak? Dlaczego ta historia staje się w pewnym momencie nieciekawa, przestaje interesować?
Cygaro George Sand
Dla mnie największą słabością tego filmu jest scenariusz autorstwa Bartosza Janiszewskiego. Pomysł na to by pokazać Chopina poprzez wiele historii z jego życia z lat 1835-1849 wydaje się dobry. Tylko chodzi o sposób opowieści. Nie ma tu żadnego konfliktu, przemiany, nawet George Sand jako postać nie jest wcale osobowością z charakterem.
Oto list Chopina do rodziców z 1836 roku:
Poznałem wielką znakomitość, panią Sand, ale twarz jej niesympatyczna, nie podobała mi się. Jest w niej coś odpychającego.
Natomiast Ferdynand Hiller, bliski przyjaciel, i Chopina, i Liszta, wspominał w roku 1849:
Gdyśmy wracali do domu, Chopin powiedział do mnie: «Co za antypatyczna kobieta — ta Sand! Czy to naprawdę kobieta? Jestem skłonny w to wątpić».
Niezwykła jak na tamte lata George Sand, która ukrywała swoją kobiecość w męskim stroju i męskim imieniu, tylko tak mogła działać samodzielnie, bez opieki mężczyzny. Była silna, wyzwolona, prowadziła interesy, zarabiała pieniądze pisząc książki i prowadząc majątek, wychowywała sama dzieci, w filmie jest uproszczona i pozbawiona tych cech. Jedynym jej atrybutem jaki pozostał, to cygaro, które pali przy śniadaniu, co zresztą nie podoba się filmowemu Chopinowi.
Nie pomógł filmowi budżet: 72 miliony złotych, 260 aktorów, 5 tys. statystów i 300 historycznych pojazdów. Chopin w połowie filmu znowu wskoczył na cokół i nadal stoi na pomniku.
Ale są i plusy filmu. To przede wszystkim Eryk Kulm, aktor grający Chopina. Ma w sobie urok, charyzmę, jest obdarzony energią. Nie da się go nie lubić. I do tego jeszcze gra na fortepianie naprawdę, nie rękami dublera, tylko swoimi. Nie dość, że podobny do Chopina, to jeszcze niezwykle utalentowany.
Obsada filmu jest międzynarodowa, więc plusem jest aby Francuzi mówili po francusku a Polacy po polsku. Świetne są zdjęcia (Michał Sobociński), doskonałe oświetlenie, jak z romantycznego malarstwa; wspaniałe kostiumy, piękna scenografia, tylko Paryż jakiś taki nie paryski. Może dlatego, że zdjęcia były robione m.in.: w Lubiążu, Łodzi (pałac Izraela Poznańskiego), Pszczynie (pałac), Szczawnie, Żaganiu (Poaugustiański Zespół Klasztorny), Żelaźnie, a także w Bordeaux i na Majorce.
Dlaczego "Lacrimosa"?
I wreszcie muzyka. To prawdziwa bohaterka filmu. Ta w kadrze, to głównie Chopin. Ale jego utwory zostały bardzo poszatkowane, na minimalne fragmenty, z których została ułożona mozaika. Można tam wysłyszeć fragmenciki takich dzieł jak: Sonata b-moll (zwłaszcza jej ostatnia część, o której Schumann powiedział, że muzyką to nie jest), Polonez As-dur, Preludium „Deszczowe”, Preludium c-moll, a do tego walce, etiudy w tym „Rewolucyjna”, nokturny. Ponadto w kadrze pojawiają się jeszcze fragmenty, między innymi z oper „Sroka złodziejka” Rossiniego, „Król Artur” Purcella, „Czarodziejskiego fletu” Mozarta czy baletu „La Sylphide” autorstwa Schneitzhoeffera.
Ciekawe, że najbardziej wzruszającej scenie, w klasztorze w Validemossie, wcale nie towarzyszy muzyka Chopina, tylko Mozarta – „Lacrimosa” z Requiem d-moll. Czy to dlatego, że na pogrzebie Chopina wykonano właśnie Requiem Mozarta, a ta śmierć tam w klasztorze jest już bardzo blisko? Do tego trzeba dodać jeszcze muzykę spoza kadru, takich twórców jak Robot Koch, Hildur Guðnadóttir i wielu innych.
Film rozczarowuje, ale ma tyle wzruszających i pięknych scen, że trzeba go zobaczyć. Koniecznie!
Od 10 października film będzie wyświetlany w kinach.
Czytaj także: Plucie krwią. 50. FPFF Gdynia 2025