Kolorowa, zaskakująca, zabawna, surrealistyczna a czasem nawet przerysowana kiczowata i bardzo dobrze pod względem muzycznym wykonana – to „Ariadna na Naxos”, najnowszy spektakl Opery Krakowskiej. Było w nim wszystko: szpital, nimfy, plaża, deski surfingowe, zjeżdżający z góry Amor, Wenus, która się narodziła na naszych oczach a nawet pływający rekin, a właściwie jego płetwa. Istny surrealizm.
Zachwyciła Natalia Rubiś wcielająca się w tytułową Ariadnę, która pokazała wachlarz emocji: od tragedii, po radość nowo odkrytej miłości. Hila Fahima czyli sceniczna Zerbinetta oprócz dobrego śpiewania miała w sobie też aktorską swadę, co dodawało jej swobody na scenie przez co idealnie wpasowała się w rozkapryszoną gwiazdeczkę pop. Rafał Bartmiński (Bachus), obdarzony dość mocnym głosem tenorowym, co w tej operze jest niezbędne - też był dobry.
Przewietrzyć głowę, pośmiać się, dać się zaskoczyć
„Ariadna na Naxos” to inna opera. Nie dość, że to jednoaktówka poprzedzona prologiem, to jeszcze ma zmniejszony skład orkiestry. I do tego nie ma chóru! Richard Strauss w „Ariadnie na Naxos” wielokrotnie łamie konwencje opery. Łączy w swym dziele także wodę i ogień, czyli tragedię z komedią. Albo inaczej - sztukę elitarną z popularną.
Małe arcydzieło Richarda Straussa, krakowski teatr przygotował jako koprodukcję z: Operą w Tel Awiwie – Jafie i Operą w Dortmundzie. I właśnie z powodu współpracy z operą izraelską, przed wejściem do teatru, premierową publiczność witała pikieta. Aktywiści rozdawali ulotki wzywając do bojkotu tego przedstawienia i do podpisania petycji „o wycofaniu współpracy Opery Krakowskiej z Izraelem”.
Spektakl Opery Krakowskiej trzeba zobaczyć, żeby by przewietrzyć głowę, trochę się pośmiać, zdziwić i dać się zaskoczyć. A pełną recenzję spektaklu można przeczytać na stronie Radia Kraków Kultura.