Dlatego też z wielkim zainteresowaniem rozpoczęłam udział w 6. edycji festiwalu Katowice Kultura Natura. To festiwal stworzony na te czasy. Wtedy, gdy powstawał, Śląsk mocno odczuwał potrzebę połączenia natury z kulturą; Śląsk, region w przeszłości zdewastowany przez kopalnie i przemysł, a dziś odradzający się na nowo. Ale prawda jest taka, że dziś taką potrzebę, przynależności do natury odczuwamy wszyscy.
Katowice Kultura Natura, który po roku przerwy właśnie powraca, jest uznany za najważniejszy festiwal muzyki klasycznej Katowic. Powstał on za czasów poprzedniej dyrektor NOSPR-u Joanny Wnuk-Nazarowej, która miała łatwość do wymyślania świetnych serii koncertowych. Pamiętam np. „Maraton Góreckiego”, „Pociąg do Kilara” czy cykl koncertów „Pod banderą Chopina”, kiedy to zespół NOSPR-u podróżował Darem Młodzieży, przypływając do różnych portów, Danii, Norwegii, Wielkiej Brytanii, Francji. Ta właśnie podróż, w której miałam okazję i ja uczestniczyć, była bardzo blisko natury. Orkiestra ponad trzy tygodnie przebywała na morzu, w żywiole natury: przeżywając burze i sztormy, wiozła melomanom Europy muzykę: przede wszystkim Chopina. Ale to jest opowieść na odrębny felieton.
Ogromnie mnie cieszy, że festiwal Katowice Kultura Natura, który początek bierze w kadencji innej dyrekcji jest kontynuowany przez obecną dyrektor Ewę Bogusz-Moor.
Tegoroczna edycja rozpoczęła się w piątek, 14 maja. Odbywa się ona zarówno w Internecie (koncerty są darmowo transmitowane live) oraz w plenerze w Strefie Kultury przed siedzibą NOSPR (wyświetlana jest transmisja), a dwa ostatnie koncerty zaplanowane zostały jeszcze prócz tego z publicznością. Temat tegorocznej edycji wyraża właściwie wszystko to, co towarzyszy ludzkości od zawsze, bo to: tęsknota i pragnienie. Festiwal potrwa do 22 maja, przynosząc w sumie sześć koncertów i będzie to wędrówka przez różne odcienie tęsknoty i różne rodzaje pragnień.
Już pierwszy koncert stał się mocnym akcentem festiwalu i zrobił na mnie wielkie wrażenie. Dobór repertuaru wieczoru był dla mnie bardzo interesujący, a też orkiestra NOSPR-u pod batutą Marin Alsop brzmiała niezwykle. Koncert wypadł bardzo emocjonalnie, mocno wyrażając podtytuł festiwalu. Żałowałam, że tak szybko się skończył. Poczułam niedosyt tak dobrej muzyki i takiego wykonania. A trzeba przypomnieć, że był to koncert live, tym bardziej brawa należą się wykonawcom.
Wieczór miał wspólny mianownik: miłość, jako największe pragnienie człowieka a jednocześnie najsilniejsze i trwające przez całe życie. Ale przede wszystkim chodziło tu o miłość nieosiągalną, której towarzyszy zły los; miłość, która związana jest z śmiercią, albo której uczucie jest tak silne, że tylko śmierć stać się może jej spełnieniem. Wieczór otworzyła muzyka Ryszarda Wagnera: „Wstęp i Miłosna śmierć Izoldy” z dramatu muzycznego „Tristan i Izolda”(1857-59). Warto przypomnieć, że ten utwór, stał się punktem odniesienia dla wielu pokoleń kompozytorów i praktycznie podzielił świat na tych, którzy poszli wytyczoną w nim przez Wagnera drogą, jak choćby Mahler czy Strauss i na tych, którzy całkowicie jej zaprzeczyli swoją twórczością, czego najlepszym przykładem jest twórczość Debussy’ego.
Solistką kolejnego punktu koncertu – „Pieśni miłosnych Hafiza” na głos i orkiestrę op. 26 Karola Szymanowskiego – była Ewa Tracz; która przypomnę, że jest laureatką m.in. I nagrody w konkursie Ady Sarii z 2013 roku. Wtedy, w Nowym Sączu, słyszałam ją właśnie po raz pierwszy, a teraz z wielką uwagą wysłuchałam ponownie. Miło patrzeć, jak bardzo pięknie się rozwinęła wokalnie przez te parę lat. 8 „Pieśni miłosnych Hafiza” to echa podróży Szymanowskiego po Afryce i szukania nowych inspiracji; a XIV-wieczny poeta Hafiz stał się dla kompozytora jedną z nich. Trudno się dziwić, że jego strofy, pełne są osobistych przeżyć, miłości i śmierci, uwiodły Szymanowskiego. Prawykonanie cyklu odbyło się w 1922 roku w Warszawie. W utworze tym słychać już język muzyczny charakterystyczny dla późniejszego Szymanowskiego, nie brakuje też specyficznych brzmień dla muzyki arabskiej. Dużo tu emocji, energii, czasem dowcipu, ale też dramatu i pewnego rodzaju ulotności.
Na finał zabrzmiał Siergiusza Prokofiewa wybór z suit symfonicznych baletu „Romeo i Julia” z 1935 roku. To dla mnie jeden z najpiękniejszych utworów w historii muzyki. Ale jednocześnie muszę się przyznać, że „Romeo i Julia” to przede wszystkim zawsze dla mnie były suity koncertowe, a nie balet. Może właśnie dlatego, że muzyka jest tak doskonała, iż uruchamia wyobraźnię. Tu nie trzeba obrazu, by zobaczyć tę historię i poczuć jej dramat. Tu jest cała Szekspirowska opowieść mistrzowsko zawarta w muzyce, w genialnych tematach i cudownej instrumentacji; w niespotykanej energii tego dzieła, w tkliwości, subtelności i dramatyzmie.
Zwłaszcza jeśli muzyka Prokofiewa jest dobrze zagrana. I tu byłam bardzo ciekawa w jaki sposób poprowadzi NOSPR Marin Alsop, dyrygentka, która od 2007 jest dyrektorem muzycznym Baltimore Symphony Orchestra i która jako pierwsza kobieta poprowadziła słynny koncert słynnego brytyjskiego festiwalu czyli Last Night of the Proms. Jej interpretacja mnie zachwyciła. Tempa i wszelkie niuanse orkiestrowe brzmiały doskonale.
I jeszcze jedno muszę podkreślić: bardzo dobrze została przygotowana realizacja telewizyjna, której dyrektorem był Marcin Dunin-Borkowski. Widać, że odpowiednie ujęcia były dokładnie zaplanowane z partyturą, a dodam, że nie zawsze tak się dzieje podczas muzycznych transmisji.
Festiwal potrwa do 22 maja. Przed nami jeszcze wiele ciekawych koncertów: wszystkie w transmisji live na www.nospr.org.pl. Wystąpią jeszcze m.in.: Sonya Yoncheva (20 maja), AUKSO i Marek Moś (21 maja) oraz słynne Concerto Köln (22 maja). Warto!