Była późna, zimna jesień. Półrocznego jamnika odwieziono do schroniska, bo miał - jak powiedzieli właściciele - ADHD. Był po prostu radosnym, rozbrykanym szczeniakiem i nagle z ciepłego domu trafił do klatki na zewnątrz budynku. Kiedy moja sąsiadka Jaga przyjechała do schroniska, by adoptować psa, jamnik rzucił się na kratę, szczekając nieco ochryple, bo zdążył się już mocno zaziębić. W oczach i głosie miał jedną prośbę - weź mnie ! No i tak, 7 lat temu, w naszej kamienicy pojawił się Rubik.
Natychmiast pokochał nową panią i nowego pana miłością wielką. Pokochał też sąsiadów, ich psy / no, może z małymi wyjątkami/ , a także zupełnie obce osoby mijane na spacerach. Każdemu, zawsze chciał okazać radość z tego, że ma nowy, wspaniały dom, że kocha i jest kochany.
Rubik był zdrowym, radosnym psem, uwielbiajacym długie spacery, aż do pewnego dnia.
O świcie obudził mnie telefon Jagi. - Rubik nie chodzi ! -
To był piątek przed weekendem poprzedzającym Światowe Dni Młodzieży. Bo zawsze tak jest, że i dzieci i psy zaczynają chorować w święta, lub weekendy. No, jakaś taka dziwna prawidłowość.
Większość gabinetów weterynaryjnych, przynajmniej tych w centrum, została zamknięta na czas ŚDM, bo po pierwsze krakowianie wyjechali, a po drugie i tak nikt by się do owych gabinetów nie dostał. Nasz weterynarz skierował nas do swojego kolegi, neurologa, który specjalnie został, żeby nas przyjąć. Rubik miał ciężki uraz kręgosłupa / niestety częsta jamnicza przypadłość/ i życie uratowała mu natychmiastowa, bardzo skomplikowana operacja. Pies spędził tydzień w psim szpitaliku, unieruchomiony, ale już rehabilitowany przez troskliwych lekarzy. Kiedy go odbieraliśmy okazało się, że nie wiadomo kiedy zacznie chodzić. Może to trwać miesiąc, ale i pół roku. Konieczna jest intensywna i kosztowna rehabilitacja.
Rubik podnosił głowę i machał ogonem. Cierpiał, miał przykurcze mięśni, zupełnie nie rozumiał co się z nim dzieje, ale ufał nam i pozwalał masować sobie łapy, wozić na wodną bieżnię dla psów, naświetlać lampami, stawiać na łapy. Jadze i Rubikowi pomagałam i ja i inne sąsiadki.
Poprawa była stała, ale minimalna. Pewnego dnia Jaga powiedziała, że Rubik uwielbiał szukać w krzakach koło kortów tenisowych piłek, które przeleciały przez ogrodzenie. Poszłyśmy tam i dostałyśmy całe pudełko nieużywanych już piłeczek. Kiedy rozrzuciłyśmy je koło jamnika, on złapał jedną w pysk i opierając się na niej, stanął na czterech łapach. Zachwiał się i wywrócił, ale już wiedział i on i my wiedzieliśmy, że wszystko będzie dobrze. Od tego dnia było już tylko coraz lepiej. Dziś znów chodzi na spacery z najlepszym kolegą, moim jamnikiem. Jeszcze nie na tak długie jak dawniej, ale wszystko przed nim.
Kiedy zachorował, niektórzy pukali się w czoło - po co tracić tyle pieniędzy, czasu i wysiłku, żeby ratować psa. Lepiej go uśpić i wziąć nowego.
Z Jagą uśmiechałyśmy się tylko, bo dawno temu, gdy obie byłyśmy dziećmi, nauczono nas, że przyjaciół nigdy, przenigdy, nie zostawia się w biedzie. I nie ma najmniejszego znaczenia, czy mają dwie ręce i dwie nogi, czy cztery łapy.