Śledztwo w sprawie narażenia 37-latka w sprawie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życie w wyniku niewłaściwej diagnozy trwało półtora roku, ale ostatecznie zostało umorzone.
„Przeprowadzone wówczas badania, m.in. EKG, nie wskazywały na podejrzenie zawału serca, a także na konieczność prowadzenia dalszych badań. Zdaniem biegłego podjęte przez lekarzy czynności diagnostyczne i terapeutyczne były prawidłowe i zgodne z obowiązującymi standardami. Biegły wskazał na brak związku między postępowaniem lekarzy a śmiercią tego mężczyzny” - podkreśla rzecznik Prokuratury Regionalnej w Krakowie Elżbieta Potoczek-Bara.
Rodzina 37-latka jednak nie zgadza się z decyzją o umorzeniu śledztwa. Złożyła zażalenie do sądu. Wskazuje m.in. na to, że prokuratura powinno zlecić wykonanie drugiej opinii biegłego lekarza. Pełnomocnik rodziny mężczyzny zwraca uwagę również na to, że "prokurator uznał za wiarygodne wzajemne sprzeczne zeznania jednego z lekarzy oraz ojca 37-latka". „Dotyczy to kwestii zgłaszania przez pokrzywdzonego, w momencie badania, określonego rodzaju schorzeń i dolegliwości. Lekarz twierdzi, że takiego zgłoszenia nie było, gdy tymczasem ojciec zmarłego twierdzi, że właśnie te dolegliwości były zasadniczym powodem prośby o pomoc medyczną. Byłoby to zaskakujące, gdyby nie zostały zgłoszone. Ta kwestia jest mocno akcentowana w zażaleniu” - wyjaśnia sędzia Tomasz Kozioł.
Teraz sąd przeanalizuje te zastrzeżenia. Jeśli podzieli zdanie rodziny zmarłego 37-latka, to może nakazać prokuraturze wznowienie śledztwa i wykonanie konkretnych czynności np. zlecenie dodatkowej opinii biegłego. Ale może też podzielić zdanie prokuratury o umorzeniu śledztwa i na tym sprawa się skończy. O decyzji dowiemy się za miesiąc.
Przypomnijmy, że niedługo po tragicznym zdarzeniu dyrektor szpitala Szczeklika przekonywał, że zawał serca może nastąpić, choć wcale nie wskazuje na to zapis EKG. "Czasami to się pojawia później. Niestety jest taka reguła, że im młodszego człowieka to dotyczy, tym ten zawał jest bardziej groźny" - oceniał lek. med. Marcin Kuta.
(Bartek Maziarz/ew)