Zaczynamy od życzeń i gratulacji, bo wczoraj obchodziła Pani swoje okrągłe urodziny. Nie wstydźmy się powiedzieć - 60. urodziny. Uroczystość była publiczna, głośno się o tym mówiło. To była także premiera książki "Świat wg Janki" Wiem, że było wzruszająco...

Było bardzo wzruszająco. Przede wszystkim było bardzo dużo osób, które znam i lubię. Bardzo sobie ceniłam to, że przyszli. Niektórzy przyjechali z daleka. Było dużo niespodzianek jak np. ta z Filipin. Nasi wolontariusze amerykańscy, którzy pracowali z nami przy budowie domów po cyklonie, przysłali mi życzenia i film z naszego działania właśnie na Filipinach. Było bardzo poruszająco. Grzesiu Turnau zaśpiewał dla mnie piosenkę, którą dwa lata temu napisali razem z Andrzejem Sikorowskim na 20-lecie Polskiej Akcji Humanitarnej.

 

A czy pozwoliła sobie pani na jakiś luksus z okazji urodzin?

Ja nie jestem osobą luksusową, raczej obywam się prostymi rzeczami, ale kupiłam sobie buty białe  w kwiatki  - żeby było wiosenni i młodo - bo tak się czuję.


To wczorajsze "Spotkanie z mistrzem" to była także premiera Pani książki 'Świat wg Janki". Pani obraz świata jest zupełnie inny od tego obrazu świata, jaki mają te osoby, które podróżują w poszukiwaniu doznań, ekscytacji. Pani obraz świata jest prawdziwszy?

Nie wiem, czy prawdziwszy, ale z pewnością prawdziwy.

 

A zdarzyło się kiedyś wybrać Pani w taką turystyczna, luksusową podróż?

 Byłam dwa razy w Toskanii. Bardzo lubię to miejsce - jest takie nasycone atmosferą spokoju. Przede wszystkim jeżdżę do krajów, do których turyści nie zagladają. Są to kraje dotknięte wojną, klęskami żywiołowymi czy długotrwałym ubóstwem. Chyba nawet wolę - jest coś fascynującego w południowym Sudanie - kraju, który nie ma dróg, nie ma elektryczności, ludzie żyją tak, jak wieki temu.

 

To nie przytłacza - to patrzenie na ból, cierpienie?

Sudańczyk, który żyje w buszu, ma stado krów, ma chatkę ulepioną z gliny i dach z trawy, ma rodzinę, kiedy ma co jeść i ma wodę, nie czuje się nieszczęśliwy. To jest jego świat.

 

Ale skoro pani tam jedzie z pomocą, to znaczy, że czegoś mu brakuje.

Brakuje mu przede wszystkim wody, zwłaszcza w porze suchej. Od kilku lat różne organizacje wiercą studnie. My od 2006 roku wybudowaliśmy lub wyremontowaliśmy około 250 studni. To jest jakaś zmiana, którą już mieszkańcy dostrzegają. To, czego nie potrafię zaakceptować w świecie to to, że ciągle ludzie umierają z  głodu lub z braku dostępu do czystej, pitnej wody.

 

Niosąc pomoc trzeba oczywiście zachować wielki szacunek dla tamtejszej kultury czy obyczajowości, ale są takie elementy, które powodują, że cierpnie nam skóra. Trudno zaakceptować tradycję obrzezania kobiet.

Podstawą dobrej pomocy jest szacunek dla lokalnych zwyczajów, religii, tradycji. Traktowanie ludzi jako podmiotu pomocy i włączanie ich w tę pomoc.

Ja osobiście nie zetknęłam się z problemem obrzezania kobiet, choć wiele kobiet, z którymi rozmawiałam było z pewnością obrzezanych. Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.

To wszystko nie jest takie proste. Nie można po prostu zakazać tego procederu. Kobieta, która żyje w wiosce somalijskiej, jeżeli wyjdzie za mąż, będzie otoczona szacunkiem, będzie miała dzieci. Mężczyzna będzie ją utrzymywał i chronił. Kobieta niezamężna jest nikim. Kobieta nieobrzezana nie wyjdzie za mąż. Trzeba tym kobietom stwarzać inną możliwość wyjścia z wioski, uzyskania edukacji, i to może doprowadzić do zmiany. Potrzebna jest także praca nad mężczyznami. Zmiana obyczaju trwającego wiele wieków to jest ciężka praca u podstaw

 

W młodości usłyszała Pani słowa, że niepełnosprawność jest darem. Nie jest łatwo tak spojrzeć na swoją chorobę, a pani to się udało.

Zawdzięczam to osobom, z którymi zetknęłam się w ośrodkach dla dzieci i młodzieży niepełnosprawnej. Te słowa, mówił nam dr Lech Wierusz, lekarz i dyrektor ośrodka w Świebodzinie. Widzę, jaka głęboka mądrość była w doktorze Wieruszu. On potrafił zaszczepić w nas myślenie, które pozwoliło nam zaakceptować naszą niepłnosprawność: to jest coś, z czym nic więcej nie mogę zrobić. "Jakby płacz mógł was z tej niepełnosprawności  wyprowadzić, to radziłbym wam cały czas płakać, ale na to nie ma rady. To jest". W momencie, gdy człowiek to zaakceptuje, to traktuje to jako dar, jako zadanie. To,  co mam, to mogę wykorzystać jak najlepiej: mam jedna rękę, to będę coś robił jedną ręką, - nie z myślą o sobie, ale z  myślą o innych. Ja mam twardy dowód, że tak jest: siebie. Mam wspaniałe życie, czuję się potrzebna, i w tym jest moja niepełnosprawność również. Bez niej byłabym kimś zupełnie innym. W życiu trzeba przekraczać bariery, które przed nami stają. Gdy zatrzymamy się przed tymi barierami, to one nas wchłoną. Te bariery mogą być różne - dla kogoś to może być krzywy nos. To nie jest powód, by unieszczęśliwić swoje życie. Nie jest ważne, jaki kto ma nos, tylko co robi w życiu.

 

Pani niepełnosprawność jest wynikiem choroby - epidemii polio, która przeszła przez Polskę w latach 50. Pani należała do ostatniego rocznika, który nie był szczepiony. Co pani myśli, gdy słyszy pani protesty rodziców, którzy mówią: "Mamy prawo nie szczepić naszych dzieci"?.

Ja widzę, co polio robi w Afryce, gdzie ta choroba ciągle dotyka dzieci. Chociaż sama traktuję swoją chorobę jako dar, to nie życzę nikomu, by na tę chorobę zapadł. Niepełnosprawność jest trudna, więc jeśli możemy się ustrzec, to zróbmy to.

 

Jakich przedsięwzięć podjęła się ostatnio Polska Akcja Humanitarna?

Wczoraj, w moje urodziny, ruszyła akcja Listen for Syria. Na portalu jest 4 mln piosenek nigdy nieodsłuchanych, a my mamy 4 mln dzieci w Syrii, które potrzebują pomocy. Przez to połączenie chcemy zebrać pieniadze na zakup mąki, z której wypiekamy chleb i rozdajemy ludziom. Skąd pieniądze? Odblokowuje się taką piosenkę za niewielkie pieniądze i w ten sposób uzyskuje fundusze. Wierzę, że jeśli udałoby się odblokować te 4 mln piosenek, to moglibyśmy pomóc bardzo wielu. Państwo będą mieć przyjemność, dzieci będą miały chleb, a właśnie wchodzimy w 4. rocznicę wojny w Syrii. To jest jedna z okrutniejszych wojen. Liczba 4 mln mówi sama za siebie. Szczegóły na naszej stronie.