Przez Wszechświat podążają dwie sondy kosmiczne wystrzelone w latach 70. XX wieku: Voyager I i Voyager II. Sondy, które mogą przemierzać gwiezdną pustkę przez miliony lat i może w przyszłości trafią do istot rozumnych, zostały wyposażone w kilka symboli charakterystycznych dla Ziemian. Oprócz rysunku kobiety i mężczyzny, wiozą kilka matematycznych wzorów, płytę z odgłosami Ziemi i muzykę, w tym Preludium i fugę c-moll z „Das wohltemperierte Klavier” Bacha.

 

Jak widać doceniamy Jana Sebastiana Bacha – skoro stał się częścią naszej ziemskiej wizytówki. Doceniamy jego geniusz, jego muzykę. Ale nie zawsze tak było.  Po śmierci Bacha zupełnie go zapomniano, a jego muzyka odeszła wraz z kompozytorem.  Tak jak to było w innych pokoleniach rodziny Jana Sebastiana. Bo przecież Bach pochodził z muzycznej rodziny. Nie był więc ani pierwszym z rodu utalentowanym muzycznie, ani ostatnim, ale był najbardziej genialnym.

 

Jego drugie narodziny, które zawdzięczamy Mendessohnowi (bo to właśnie on wykonał Pasję wg św. Mateusza Bacha, wydobywając po blisko 80 latach z zapomnienia jej twórcę) spowodowały, że w kręgu zainteresowania historyków muzyki i wykonawców znalazła się cała rodzina Bacha. Ruszyły badania i  muzyczne odkrycia. Dziś już wiemy, że ponad 50 osób z tej rodziny zajmowało się muzyką (byli to kompozytorzy, organiści, kantorzy, muzycy miejscy, budowniczowie organów). Nazwisko Bach stało się w tamtych latach synonimem muzyka.

 

Wiemy też, że Jan Sebastian interesował się dziejami swojej rodziny. Naszkicował nawet drzewo genealogiczne rodu, które później zostało uzupełnione przez jego syna Carla Philippa Emanuela. Wynika z niego jasno, że tylko w najbliższym „sąsiedztwie” Jana Sebastiana muzyką zajmował się jego ojciec, wujowie, a także jego synowie. Do dziś istnieje sporo drobnych utworów, których autorstwo budzi wiele naukowych kontrowersji. Wiadomo, że skomponował to Bach, ale który, to już trudniej udowodnić.

 

O Bachu napisano wiele, ale ciągle jest przedmiotem badań i analiz. Jest też niewątpliwie inspiracją dla wielu artystów z różnych dziedzin sztuki. Choćby dla Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego co odnaleźć możemy w wierszu „Wielkanoc Jana Sebastiana Bacha”. Widać to także w sztuce teatralnej niemieckiego pisarza i muzykologa Paula Barza „Kolacja na cztery ręce”, będącej fascynującą opowieścią o fikcyjnym spotkaniu Bacha i Händla. Sztukę, która w różnych inscenizacjach obiegła całą Polskę można obejrzeć na VOD.

Ale przede wszystkim Bach i jego utwory są wyzwaniem dla muzyków. Praktycznie nie znam artysty, który nie chciałby wykonywać muzyki tego twórcy. Grają ją wszyscy, ale tylko nieliczni wykonawcy dorównują genialnością interpretacji kompozytorowi.  Bach napisał około tysiąc utworów, a przynajmniej tyle zostało skatalogowanych w XX wieku przez Wolfganga Schmiedera (katalog Bach-Werke-Verzeichnis, czyli BWV). Jest więc z czego wybierać.

 

„Zacznij od Bacha”, śpiewał Zbigniew Wodecki. Ale tak naprawdę zacząć grę od Bacha jest trudno. Nie ze względu na technikę wykonawczą – choć jest to istotne – ale przede wszystkim ze względu na dojrzałość. Np. każdy z nas, tych którzy przeszli przez szkolnictwo muzyczne, grywał inwencje dwu- i trzygłosowe Bacha. Wszyscy wiedzą, że pod względem technicznym są to utwory, które mogą wykonywać uczniowie muzycznej podstawówki. Ale ich piękno i genialność można było odkryć dopiero gdy na płycie wydał je Glenn Gould. Pod jego palcami te proste i niedoceniane miniatury okazały się fascynującą muzyką.

 

Skoro już jesteśmy przy Gouldzie. Niewątpliwie ten pianista zrobił wiele dla Bacha, ale też nikt nie grał go w taki sposób. Tak organicznie, niemal całym sobą, tak logicznie z precyzją komputera, a jednocześnie tak emocjonalnie. Ten kanadyjski pianista zmarły w latach 80., ekscentryk fortepianu, zyskał wielu wielbicieli, do których i ja się zaliczam. Świat zdobył licznymi wykonaniami Bacha, w tym m.in. dwiema odmiennymi interpretacjami "Wariacji Goldbergowskich” (z roku 1955 i 1981), a także wykonaniem "Die Kunst der Fuge" i "Das Wohltemperierte Klavier".

 

Znalazłam w Internecie ciekawe nagranie Goulda: Partita nr 4 (BWV 828). To jest kwintesencja jego stylu wykonawczego i jest w niej wszystko czym nas Gould zafascynował: niezwykła logika interpretacji, dbanie o kontrapunkty. Jest też w tym nagraniu jego podśpiewywanie, dyrygowanie, niskie skrzypiące krzesełko, ale gdy zamkniemy oczy okazuje się, że ta muzyka nas bardzo wciąga. Oczywiście jest wiele nagrań Goulda na kanale YT, warto poszukać, posłuchać i znaleźć dla siebie te najbardziej ulubione.

 

Ale Internet jest pełen nagrań Bacha. Chciałam zwrócić uwagę na nagrania Edwina Fischera, pianisty o dwa pokolenia starszego od Goulda. W jego wykonaniu preludia i fugi nadal fascynują (link poniżej). Wiem, czasy się zmieniły i tak się nie gra teraz Bacha, a jednak te wykonania bardzo wzruszają. Dla wielu osób to właśnie Fischer jest ciągle genialnym interpretatorem Bacha. Mam płyty, i Fischera, i Goulda i przez lata porównywałam tych dwóch pianistów. I ciągle jest mi bliższy Gould, choć doceniam Fischera.

 

Istnieją w Internecie też bardzo ciekawe nagrania Bacha w interpretacji zmarłego w 1989 roku Vladimira Horowitza, czy  urodzonego w 1950 roku w Leningradzie pianisty Grigorija Sokołowa, który w Krakowie występował wielokrotnie w ramach Festiwalu „Muzyka w Starym Krakowie”. Zwłaszcza polecam Toccatę e-moll, nagranie z Moskwy z 1990 roku; a także gigue z  Partity nr 1 (dwie minuty niezwykłych emocji) oraz Partitę nr 6 e-moll, ponad 32 minuty doskonałej muzyki.

 

Z wielką przyjemnością wysłuchałam też w Internecie wiolonczelisty Mischy Maisky’ego i jego interpretacji Suity wiolonczelowej nr 1 G-dur Bacha. "Jego gra jest kombinacją poezji, wrażliwości, wielkiego temperamentu i wspaniałej techniki" - mówił wiele lat temu o wiolonczeliście Mścisław Rostropowicz, jego nauczyciel. Nie mylił się. Rzeczywiście, po latach publiczność doceniła grę Maisky’ego. Dziś, na jego koncerty przychodzą tłumy, zaś płyty z jego nagraniami sprzedawane są w dużych nakładach.

 

W Polsce Mischa Maisky zagrał już kilkakrotnie. W Krakowie pierwszy raz był we wrześniu 2001 roku. Wtedy umówiłam się z nim na rozmowę, na godz. 16,  11 września. Dość długo czekałam w holu hotelu. Wreszcie przyszedł wzburzony, zaniepokojony. Powiedział tylko: „Coś się dzieje w Ameryce”. Usiedliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy CNN. Wieże WTC płonęły. Panika. Przerażanie. Rozmowa się nie kleiła. Bach zszedł na dalszy plan. Trudno się dziwić.

 

Koncert Mischy Maisky’ego, który się odbył następnego dnia, złożony z suit Bacha, też nie był udany. Choć artysta zadedykował go ofiarom ataku, publiczność nie dopisała. – To były straszne dni i bardzo trudny koncert – powiedział dwa lata później artysta, wspominając swój pierwszy występ w Krakowie.

Niezależnie od interpretacji Bach jest ciągle obecny w naszym życiu. Warto go słuchać, i to zawsze bo... to genialna muzyka. A poza tym: uspokaja, wyrównuje puls i oddech i pozwala się zmierzyć z absolutem. Warto!