Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z jedynką na krakowskiej liście Koalicji Obywatelskiej w wyborach do Sejmu, Pawłem Kowalem.

 

Jak do tego doszło, że człowiek kiedyś związany z PiS, startuje dzisiaj z listy Koalicji Obywatelskiej?

- To było dawno. Ostatni raz 10 lat temu startowałem z listy PiS. Woda w Wiśle upłynęła szybko. Dzisiaj różnica między mną i dawnymi kolegami jest zasadnicza. Dlatego nie będę stał z boku i komentował. Wchodzę i próbuję sił. Próbuję wziąć odpowiedzialność. Nie podoba mi się to, co się dzieje. W złym kierunku idzie budowa nowoczesnego państwa. Skończyłem habilitację, zostałem profesorem PAN. Jest czas, żeby coś z siebie dać.

 

Kiedy przed laty się pan oddalał od środowiska PiS, usiłował pan przekonać wyborców, że Polska Jest Najważniejsza. To nazwa projektu politycznego, który został później zamknięty. Jeśli wtedy usiłował pan przekonać, że Polska Jest Najważniejsza, do czego chce pan przekonać dzisiaj?

- Chcę przekonać do tego, że warto się angażować, nie tylko narzekać. Duża paleta poglądów, która mieści się w Koalicji Obywatelskiej, jest połączona przekonaniem, że Polsce nie potrzeba rewolucji, ale dużo kształcenia, edukacji, reformy służby zdrowia, ekologii, pozytywnych programów. To nas łączy. Łączy nas przekonanie, że może być lepiej bez rewolucji, wyrzucania ludzi, ciągłych emocji w polityce. Może być normalnie.

 

Historyk i publicysta dr Sławomir Cenckiewicz powiedział, że szkoda Pawła Kowala dla tego towarzystwa. „Wyciągnął z rąk Putina ciało naszego prezydenta w 2010 roku, teraz jest z tymi, którzy całe śledztwo spartaczyli politycznie” - dodał.

- Dużo jest treści w tej wypowiedzi. Trudno ją skomentować. Poziom upolitycznienia dyskusji o katastrofie dotykał nie tylko mnie. Patrzyłem na to z boku. Byłem przerażony jak dużo w tym jest czystej polityki. Gdy PiS doszedł do władzy, z obietnic mało zostało. Dzisiaj kampania nie powinna się koncentrować wokół Smoleńska. To dzisiaj historia. Ta kampania powinna się koncentrować na przyszłości.

 

Komentując pańską decyzję Cenckiewicz dalej pisał, że polityka to narkotyk. „Może Paweł zmieni PO. Oby” - dodał. Jest pan już członkiem PO?

- Nie.

 

Będzie pan?

- Będę na liście KO.

 

Do partii pan nie wstąpi?

- Nie wiem. Trudno mi powiedzieć, co będzie za kilka lat. Dzisiaj nie ma takiego planu. Dzisiaj chcę wzmocnić Koalicję taki, jaki jestem. Chcę apelować do wyborców, którzy chcą zobaczyć spokojniejszych polityków, merytorycznych. Ludzie na ulicach często mówią, żebym szedł do polityki. Zatem próbuję.

 

„Jest mi przykro, że PO tak traktuje Kraków. Kolejny raz zsyła posła z Warszawy, który w zasadzie pojawia się tylko przez okres wyborczy, potem w naszym mieście go nie ma” - tak z kolei mówiła Małgorzata Wasserman, jedynka PiS w Krakowie.

- Nie wiem, co powiedzieć. Smutna była Małgorzata Wassermann. Mam same serdeczne myśli do niej. Różnimy się w ocenie spraw, ale to dobra osoba. Ona popełniła błąd. Nigdy nie byłem posłem z Warszawy. Taka wytrawna polityczka powinna wiedzieć, że byłem posłem z Krakowa.

 

Ucieka pan od meritum...

- Meritum jest jasne. Nigdy nie byłem posłem z Warszawy. Byłem posłem z Krakowa 3 razy.

 

Pańska aktywność od lat toczy się w Warszawie, nie w Krakowie.

- Pan jest redaktorem politycznym. Pan nie wie, jak wyglądała moja droga życiowa? Jak wyjechałem z Rzeszowa, przyjechałem do Krakowa...

 

To jasne. To historia jak pan mówi...

- Tak jest także dzisiaj. Przez ostatnie 8 lat w każdy piątek może pan przeczytać mój felieton w Dzienniku Polskim. Nie przesadzajmy.

 

Czyli to była motywacja PO, żeby pana wziąć na listę?

- Różne były motywacje. Pan je zna. Mówienie komuś, kto trzy razy był posłem z Małopolski, raz europosłem z Krakowa, byłem szefem Klubu Jagiellońskiego, tutaj studiowałem… O prywatnych związkach nawet nie mówię. Nie będę udawał, że się tu urodziłem, ale to jest niewspółczesne myślenie. W Nowym Jorku mieszkają tylko ci, którzy tam mieszkają od trzech pokoleń?

 

Jasne, ale jest oczekiwanie, że parlamentarzyści z Krakowa lobbingiem na rzecz Krakowa będą się potem zajmować. Jak pan studiował w Krakowie, gdzie pan mieszkał?

- Najpierw w Nawojce, potem na Dąbiu.

 

Te miejsca będą panu szczególnie bliskie?

- Te miejsca zawsze są mi bliskie. Serce coś czuje, jak przechodzę koło Nawojki, spaceruję w okolicach Plant. Czy ja pracuję dla okręgu, czy nie – to można sprawdzić. Parlamentarzystą z Małopolski byłem trzy razy. Byłem zaangażowany. Chwalono mnie. Miałem biura poselskie. Znowu pani poseł Wassermann bardzo dobrze o tym wie. Współpracowałem z panem Zbigniewem Wassermannem. Nie ma co się spierać, czy jesteśmy bardziej, czy mniej z Krakowa. Nie urodziłem się w Krakowie, ale traktowanie mnie jako spadochroniarza nie jest sprawiedliwe.

 

Przywołał pan Klub Jagielloński. Kiedyś pan był prezesem tej instytucji, niedawno był nim Krzysztof Mazur, który ma być kandydatem PiS na senatora.

- Może się spotkamy w jakiejś debacie. Klub Jagielloński wydaje się być jedną z najpłodniejszych instytucji krakowskich, jeśli chodzi o zaciąg do polityki.


To nie jest kolejny dowód, że kolejne osoby są po drugiej stronie barykady?

- Nie jestem od złośliwości, ale jakby pan popatrzył na kierownictwo Klubu, zobaczyłby pan, że wiele zacnych osób, które dzisiaj są w polityce z tego gremium, bywało już w PO, potem zmieniali na PiS i pewnie też odwrotnie. To gremium, które ma centroprawicowe poglądy. W sprawach taktycznych podejmowali różne decyzje. Ja do PO nie należę. Wspieram Platformę w kampanii, ale znalazłby pan w środowisku władz Klubu Jagiellońskiego osoby, które należą lub należały do PO i PiS. Taka była krakowska centroprawica. Pewnie tak zostało.

 

Zapowiada pan dyskusję na argumenty, elegancję w kampanii. Są jednak tematy, które z miejsca wszystkich polaryzują. Są kwestie ideologiczne, których esencją jest spór o związki partnerskie, ideologię LGBT. Arcybiskup Marek Jędraszewski mówi o tęczowej zarazie, Grzegorz Schetyna o konieczności uregulowania kwestii związków partnerskich. Musi być panu teraz bliżej do lidera PO?

- Związki partnerskie to trochę oddzielna sprawa. One w Polsce są kojarzone tylko ze związkami jednopłciowymi. Nie o to chodzi. Widać to choćby po propozycjach prezydenta Dudy. Jeśli on reprezentując podejście PiS mówi, że takie rozwiązanie leży na stole, nie ma co robić awantury w kampanii. Trzeba zobaczyć projekt. Może prawica też go poprze. Nie wiem, o co jest spór. Będziemy się spierać o związki partnerskie? Popatrzmy na propozycję. Sam prezydent mówi, że to ustawa o najbliższej osobie. Po co się kłócić?

 

Na dziś pana warunki brzegowe w tej sprawie są jakie? Interesy wspólne podatkowe osób niezależnie od płci w związku partnerskim? Coś bliżej instytucji małżeństwa?

- Nie ma co tutaj iść dalej w teorię. Zobaczmy projekt i plan minimum, na jaki możemy się zgodzić. Są kwestie dostępu do dokumentacji.

 

Na jakie minimum pan się może zgodzić?

- Zobaczę projekt i powiem. Co dzisiaj powiem? Nie wiem, co leży na stole. Widzę, że jest duże poparcie opinii publicznej. Ona źle reaguje, jak jest żar wojny ideologicznej. Przeciwko temu jestem, więc panu uciekam. Nie chcę brać udziału w tej wojnie. Nie po to jestem w kampanii. W kampanii znajdzie pan wiele osób po wszystkich stronach barykady.

 

Nie wiem, czy Grzegorz Schetyna nie będzie zawiedziony. Nie chce pan być żołnierzem w wojnie.

- Nie sądzę, żeby ktoś ode mnie oczekiwał, żebym był żołnierzem. Wszyscy ode mnie oczekują zdrowego rozsądku. On polega na tym, że widzę, iż jest duża grupa, którzy są za jakąś formą związków partnerskich. Głównie będą to jednak związki dwupłciowe. Pan prezydent proponuje ustawę o najbliższej osobie. Takie poglądy ma też PO. Nie toczmy wokół tego wojny ideologicznej. Zobaczmy, na co wszyscy mogą się zgodzić. Może nie ma kłótni?

 

Skoro spór jest pozorny, to skąd takie wielkie emocje, a nawet przemoc?

- Wiadomo. W Polsce wojny ideologiczne lubią komentatorzy i liderzy opinii. Część opinii publicznej w to w chodzi. Wielu wyborców nie chce się jednak tak bawić. Oni chcą wiedzieć, o czym mówimy i się zastanowić. Ta sprawa ma wielki potencjał na awanturę. Na to przyjdzie czas po wyborach. Jak patrzę jednak na stanowiska w tej sprawie, to łatwiej tutaj o kompromis w duchu konserwatywnym, niż o wiele innych rzeczy.

 

Od kilku dni część mediów zajmuje się intensywnie sprawą lotów marszałka Kuchcińskiego. Wczoraj wiele godzin obradowało kierownictwo PiS. Dzisiaj spodziewane jest oświadczenie Jarosława Kaczyńskiego. Jakiej decyzji się pan spodziewa? Będzie jakakolwiek?

- W sensie taktycznym chodzi o to, czy PiS zdecyduje się na odwołanie marszałka i powołanie nowego, czy przeciwnie. Oni taktycznie kombinują, jak im jest wygodniej. Co będzie bardziej poręczne. To nie jest jednak istota sprawy. Istotą sprawy jest nieprawda, która padła publicznie. To tak jak ze sprawą Clintona. Nie chodziło o romans, ale to fałszywe publiczne oświadczenie. To mnie przeraża. Na to nie ma reakcji. Wysocy urzędnicy Sejmu przez kilka miesięcy podawali nieprawdziwe dane. Zakładam, że nie chcieli skłamać, ale powinni wyjaśnić dlaczego podawali nieprawdziwe dane. Nie jest kluczem liczba lotów. Marszałek nie jest pierwszą osobą, która korzystała z samolotu. Nie wszystkie loty były karygodne. Niektóre tak. Jednak czasem jeździł w sprawach marszałka. Nie chodzi o wszystkie loty, ale te, które były przekroczeniem zasad. W każdym razie chodzi o prawdę w życiu publicznym. Oficjele, urzędnicy nie powinni bez konsekwencji wprowadzać nas w błąd. Dzisiaj zrobią to w tej sprawie, potem w innej.