"Księga Emigrantów cz.1" była płytą tygodnia w Radiu Kraków, w kraju wywołała wiele kontrowersji. O nowym albumie i swoim życiu Czesław Mozil opowiedział Agnieszce Barańskiej.

 

Zapis rozmowy Agnieszki Barańskiej z Czesławem Mozilem.

 

Agnieszka Barańska: Powiedziałeś, cytuję: "Kto ma śpiewać o emigrantach jak nie ja". Jednak dla wielu ludzi w Danii jesteś po prostu wykształconym Duńczykiem. Gdzie doświadczałeś losu emigranta, na jakiej budowie pracowałeś? Mogłeś przecież mogłeś grać w filharmonii.

 

Czesław Mozil: Nie mogłem pracować w filharmonii, bo mam studia akordeonisty, a akordeoniści nie mają miejsca w filharmonii. Akordeoniści mogą być ewentualnie solistami. Mój nauczyciel, zanim dostałem się na akademię powiedział mi tak: "Czesław, dostaniesz się do tej szkoły, ale przecież wiesz, że nigdy nie będziesz żył z akordeonu". Większość moich przyjaciół uczy gry na tym instrumencie-  na przykład jedna koleżanka mieszka w Tallinie i uczy w akademii muzycznej.

 
Rozumiem, że podejmując studia na akademii miałeś perspektywę zostania bezrobotnym.

 

Dokładnie tak.

 

Więc po co na nie poszedłeś?
 

Bo jakoś innych rzeczy nie potrafiłem robić. Kiedy dostałem się na akademię, miałem młodych nauczycieli- mniej więcej w tym wieku, w którym ja teraz jestem- czyli mieli 35 lat. Bardzo wcześnie dostali stanowisko, bo ich profesor, ich guru, umarł i dostali profesurę do podziału na dwóch nauczycieli. Oni walczyli o mnie. Powiedzieli: "On będzie grał. On będzie coś robił artystycznego. Nie wiadomo czy to będzie tylko akordeon, ale musi być miejsce dla niego, bo on będzie się rozwijał". Tak się dostałem na te studia i za to im dziękuję. Mówili mi też " Czesław, przez następne wiele lat spotkasz mnóstwo ludzi, którzy nigdy w życiu nie będą grać. Są studentami, twoimi kolegami, ale nie są muzykami. Oni są rzemieślnikami, potrafią tylko odtwarzać, ale nie przekażą ludziom żadnych emocji".

 
A serio pracowałeś na budowie? Worki z cementem nosiłeś?

 
Tak, ale to przypadek. Miałem takie szczęście, że jak zacząłem grać w Polsce, od 2002 roku, to zawsze grywałem w Ostrowcu Świętokrzyskim w klubie Perspektywy. Właściciel tego klubu miał też firmę budowlaną i mógł pozwalać sobie na organizowanie na przykład jazzowych koncertów. Zgaduję, że do nich dopłacał, bo przychodziło mało ludzi. My graliśmy w Perspektywach co roku. Jak pan Henryk złapał fuchę w Danii to dzwonił do mnie i tak finalnie stałem się tłumaczem dla jego trzydziestu pracowników.

 

I czasami worek jakiś podniosłeś?

 

Codziennie wstawałem rano, przychodziłem i pytałem: "Panowie czego potrzebujecie"?  Mówili: „Czesław, 3-4 milimetry krzyżyków, 20 worków tego, 20  gips kartonów takich i 10 takich, jeden klozet...”. Ja to jeździłem i kupowałem. Albo przychodził Duńczyk i  mówił: "Nie panowie, ta fuga nie tutaj ...  Tu ma być dziura, szpara, to drzewo musi oddychać". Ja mówiłem: "Panie Marku: To drzewo musi oddychać. Nie róbmy tutaj fugi- tak twierdzi pan Nilssen".

 

Jaka była najgorsza, najsmutniejsza praca, która by Cię przybliżała do losu emigrantów, o którym opowiadasz?

 

Ale nie ma smutnej pracy...

 

Może być ciężka albo taka, która się nie podoba. Nie miałeś takiej?

 

Najgorsza praca to jest taka, kiedy rodzice mówią: "Czesław, idź do ogrodu i pozamiataj  liście". Praca zmuszana, jak ktoś coś każe- to jest najgorsze. Ja byłem w ogóle fatalnym synem, bo  nie słuchałem rodziców. Nie rozumiałem po co mam iść do ogrodu i po co mam liście grabić...Przecież te liście i tak...

 

fot. Barbara Kaja Kaniewska

 

 ...wiatr rozdmucha

Właśnie. Pierwszą pracę, jaką miałem to było chodzenie z gazetami. Miałem 13 lat i roznosiłem gazety. Pierwsza trasa po domach, która powinna zająć około 2 godzin, zajęła mi 12! 12 godzin i jeszcze był deszcz!  Wróciłem i powiedziałem ojcu, że nigdy w życiu więcej nie będę więcej roznosił gazet. Finalnie robiłem to przez trzy lata. To mnie nauczyło, że nie ma złej pogody, ale jest złe ubranie.

 

 Ludzie narzekają, że mieszkają w Danii?

 

Duńczycy?

 

Tak.

 

Oni wcinają prozak.

 

To taka światowa tendencja, żeby sobie poprawiać rzeczywistość z pomocą środków farmakologicznych?

 

Tak, a my jeszcze lubimy mówić, że Skandynawowie są najszczęśliwszym narodem.

 

Nie są, bo mają mało słońca.

 

Dlatego wcinają prozak. O tym się nie mówi. Choroba narodowa to „happy pills”. Masz 18 lat, przychodzisz do lekarza i  mówisz: "Panie doktorze, coś mi jest  nie tak. Rano  nie chce mi się wstawać, jest trudno". I pan lekarz ci wypisze tabletki. Teraz w Danii jest rewolucja.  Ludzie się budzą po kilkunastu latach i pytają: "Dlaczego ktoś tak szybko, z dnia na dzień dał mi tabletki, które trzymają mnie do dziś?" My w Krakowie lubimy chlać wódę i gadać o sztuce. To jest nasz dół. Ja mam fuksa, że tak nie trafiłem, ale moi przyjaciele ucierpieli. Nie jest łatwo, a ostatnio  dużo było mowy o depresji. Wszyscy jesteśmy różni
i nie każdemu jest łatwo wstawać rano. Mój ojciec jest z Ukrainy i mówi : „Masz alergię, Czesław? Jak ja byłem młody, na Ukrainie, we Lwowie, nikt nie miał alergii. Każdy miał koty i psy”. Jak wytłumaczyć ojcu, że dzisiaj jest trudniej niż wczoraj.

 

Ktoś rozmawia z Tobą o muzyce?

 

Ostatnio bardzo mało.

 
A Ty sam co myślisz o swojej muzyce?
 

Ja chyba bym swojej muzyki nie słuchał - tak myślę. Mam talent do prostej melodii. Potrafię wziąć jakiś tekst i umiem stworzyć go tak, że chce się tego słuchać. Nienawidzę piosenek z dobrym tekstem, których nie da się słuchać.

 

Aranżacje są wymyślane przez zespół?

 

 Pewnie, że tak. Nie śmiałbym powiedzieć kolegom: "Musisz grać tak i tak". Mogę sugerować ewentualnie coś tam.

 

Jakbyś miął wizję to byś mógł.

 

Wizja? Wizja to się kończy na „Kill'em all” i bani w Pięknym Psie i na gadaniu o sztuce o 3 w nocy . Mam szczęście, że oddaję pole przyjaciołom, którzy są lepsi niż ja.

 

Piosenka „Poszukaj męża” to efekt Twojej fascynacji Eminemem?

 

Tak. Hit Indili to też  te same chwyty. To są cztery te same chwyty! Niestety popełniam błąd: w refremie zmieniam dwa z nich, a to się  normalnie  nie dzieje w  muzyce pop. To jest totalne rżnięcie czterech patentów i najgorsze jest to, że to działa.

 

Rozumiem, że piosenka „Poszukaj męża” pod względem muzycznym  to taki uśmiech do sposobu, w jaki się teraz robi muzykę? Jeden bierze od drugiego i jak komuś się hit udał to można sobie ten fragment wysamplować ...

 

Pewnie. Nawet nie kumamy tego. Może ta piosenka brzmi jak coś innego,  co już znamy, ale przecież Hans to stworzył te dźwięki.

 

Hans z twojego zespołu?

 

Tak. Słucha się dużo muzyki. Ludzie  pytają, skąd biorę inspirację. To ja przyznaję, że inspiruję się wszystkim: od Madonny, Michaela Jacksona po Nicka Cave'a i Toma Waitsa. Marcin Wasilewski Trio- dobrze! Wszystko się chłonie. Leszek Możdżer? Zawsze. Po prostu się go pije jak wino.

 

Fot. Barbara Kaja Kaniewska

 

A  wycieczka szlakiem Kolberga? Wytłumaczę, że to taki program robiony przez TVP Kultura, gdzie ludzie związani z muzyka jadą do wsi i tam sobie przygrywają z lokalnymi muzykami albo z nimi śpiewają. To Cię nie inspiruje?

 

Wiem, że na warszawskiej Pradze, gdzie mieszkam,  są potańcówki co dwa tygodnie. Muzycy, którzy już dawno byli zapomniani docierają do hipsterki. To jest piękne. Najlepiej by było, jakby muzyka ludowa była częścią na przykład Tańca z Gwiazdami. Żeby każdy odcinek był z inną polską muzyką.

 

I Mazowsze w jury...

 

Ale dlaczego nie? Pan Sławek pod Koninem, w małej wsi nauczył mnie grać na akordeonie.

 

Przecież już umiałeś....

 

To nie jest takie łatwe. Pan Sławek gra na trójrzędowym akordeonie, ale innym, jakimś klawiszowym. Dla mnie to była całkowita abstrakcja, jak i te melodie. Nawet dzwoniłem do kolegi i prosiłem: "Proszę, możesz mi spisać co on w ogóle gra? Ja nie wiem co on gra!" To było mocne przeżycie. Pojechaliśmy z Panem Sławkiem rowerem. Mieliśmy filmować taką scenę na żarty, że jedziemy wspólnie. Jechaliśmy te trzy kilometry i wielu ciekawych rzeczy dowiedziałem się poza kamerą.

 

fot. Barbara Kaja Kaniewska

 

Czego cię pan Sławek nauczył?

 

Pytał czy mam kobietę. Odpowiedziałem, że owszem, coś się dzieje. A on na to, że wyszedł pewnego razu na miasto i tak już został. To piękne. Pokochał panią Irenę, zamieszkał z nią i naprawdę jest cudownym człowiekiem.


Zmienię temat. Nagrywaliście tę płytę w Abbey Studios?

 

 Masterowaliśmy.

 

W Londynie?

 

Tak.

 

 A nagrywaliście gdzie?

 

W Danii. Najpierw na wsi u kolegi Troelsa (Drasbecka-  perkusista w Czesław Śpiewa), a potem w Kopenhadze. Cieszę się, że ta płyta wróciła do Anglii. Pomysł narodził się w Edynburgu, kiedy zobaczyłem napis na murze: „Nie wybaczę ci Polsko”. Zrobiła go Polka. Ja myślałem, że jakiś robol, ale dostałem maila od dziewczyny, która 7 lat temu  tam studiowała. Wracała nocą do domu i rozliczała się z Polską. Mówi, że teraz już się rozliczyła, ale to mocne słowa. „Księga Emigrantów” to początek czegoś, co będzie do mnie wracało. Z tego jestem dumny. Wracają do mnie maile, odzywają się emigranci. Jesteśmy różni. Nie pozwolę  żeby nie było głosu tych, którzy mówią „nie”.