Karol Gustaw Jung podobno miał kiedyś powiedzieć, że życie zaczyna się po czterdziestce. Czy może pan powiedzieć, że życie zaczyna się po dziewięćdziesiątce?

No tak, ja skończyłem 90 lat i naprawdę mam już doświadczenie bo już upłynęły od tego ponad cztery lata. Muszę powiedzieć, że życie mi się zaczęło po dziewięćdziesiątce, naprawdę. Teraz więcej chodzę, kilometrów więcej robię dziennie, więcej po schodach chodzę, no w ogóle fizycznie jestem bardzo dobry. Niestety psychicznie jestem nie za dobry po śmierci żony, bo to mnie bardzo bardzo jednak zabolało. Byliśmy ze sobą 75 lat, 75 lat bez poważnej kłótni.

Czas tutaj nie leczy ran.

Nie, trudno się z tego wyzwolić. Jednak przyjaźń jest przyjaźnią, a to taka jest miłosna przyjaźń, można by powiedzieć.

Recepta na długoletni związek to miłosna przyjaźń?

No wie pan, to zwykle wygląda tak, że początkowo jest się zakochanym. Jak jest człowiek zakochany, to robi nie wiadomo co, życie by oddał, ale to trwa pewien czas, a potem bardzo dobrze jeżeli coś takiego przejdzie w taką przyjaźń, ale taką miłosną przyjaźń.

No i też związaną z pana pasją, bo żona bardzo pana wspierała, nawet jeździła przecież z panem po rajdach, jak na przykład Rajd Safari.

Najwięcej rajdów jeździłem właśnie z żoną, nie tylko dlatego, że była dobrym pilotem i świetnie mi się z nią jeździło, ale też dlatego, że musiałem zmieniać pilotów, bo w czasach, kiedy ja uprawiałem ten sport, były bardzo dużo ograniczenia. Ja miałem ograniczenia niesamowite w treningach, w uzyskaniu paszportu, uzyskania wizy. Dzisiaj młodzież tego nie wie, jak ta sytuacja wyglądała, to było bardzo bardzo trudne i uciążliwe. Dlatego też dostałem ostatnio, to dla mnie było dużo niespodzianką, nagrodę takiej organizacji właśnie automobilowej, rajdowej FIVA. Dla tych redaktorów było niezrozumiałe, że przy tych trudnościach ja osiągałem takie wyniki, że byłem trzykrotnie tym mistrzem, że zaliczono mnie do najlepszych rajdowców świata, praktycznie na podium.

Zanim jeszcze porozmawiamy o kolejnym pana rajdzie, który już jutro rusza, chciałbym pana zapytać, bo jesteśmy u pana w firmie, pan cały czas jest aktywny zawodowo, jak wygląda typowy dzień Sobiesława Zasady. Wstaje pan o piątej, szóstej rano, co się dalej dzieje?

Nie, nie wstaję piąta, szósta rano, wstaje zwykle około godziny 7, nawet może 8. Jestem bardzo z tego zadowolony że jednak, śpię mniej więcej 8-9 godzin. To jest bardzo bardzo ważne w moim wieku. Poświęcam dosyć dużo czasu na ćwiczenia w domu. Mam pewne urządzenia i około 40 minut do godziny ćwiczę. Chodzę, kilometry robię, chodzę po schodach. No dużo mam, powiedzmy, takich wysiłków fizycznych w ciągu dnia i to jest bardzo ważne.

Nie wszyscy może Państwo wiedzą ale również rozmawiamy także z lekkoatletą, bo pan jest byłem oszczepnikiem. Czy te doświadczenia lekkoatletyczne również przekładają się na to, że teraz po 90-tce łatwiej jest panu utrzymać dobrą formę?

Zasadniczo ja muszę powiedzieć, że mnie wychowało harcerstwo i harcerstwu bardzo dużo zawdzięczam. Bóg, Honor, Ojczyzna, ale przede wszystkim to ten honor i zachowanie w stosunku do bliźniego, do partnera, do partnerów. To jest bardzo bardzo ważne. Słowo jest dla mnie święte, ważniejsza niż akt notarialny. Jak ja powiem coś, z kim się umówię, to absolutnie muszę tego dotrzymać, bo to jest ważne. Właściwie można powiedzieć, że mój pierwszy sportowy sukces życiowy, oprócz jakichś biegów przełajowych i tak dalej, to były Mistrzostwa Harcerstwa Polskiego w Krakowie na stadionie lekkoatletycznym Cracovii. Wtedy ja zostałem najlepszym harcerzem roku z całej Polski właściwie, bo wygrałem rzut oszczepem, wygrałem skok w dal, wygrałem bieg na 1000 m i wygrałem też bieg sprinterski, w sztafecie wygraliśmy jako Hufiec Bielski ten bieg. Uprawiałem tę lekkoatletykę i zaliczony zostałem do kadry narodowe. Niestety po wypadku miałem kontuzję na zgrupowaniu kadry, dlatego nie wiedziałem udziału w olimpiadzie w Helsinkach w 52 roku. W następnym roku dostałem bardzo już poważnej kontuzji, miałem nawet zagrożenie amputacji nogi, na biegu zjazdowym z Kasprowego Wierchu. Wtedy skończyła się moja lekkoatletyka.

Całą technikę lekkiej atletyki przeniosłem na prowadzenie samochodu. Nie wiem, czy pan wie, ale w lekkiej atletyce jest tak na przykład przy rzutach: jeżeli pan osiąga rekord życiowy, to zawsze się panu wydaje, że "ach, gdybym był jeszcze pchnął tę kulę lepiej, albo gdybym pociągnął tym oszczepem czy dyskiem, to bym rzucił dalej. To nieprawda, osiągnął pan rekord życiowy, dlatego że była absolutna koordynacja ruchów i tego wysiłku się wtedy nie odczuwa, bo jest koordynacja. To samo jest w jeździe samochodem. Ja nie miałem nigdy trenera do jazdy samochodem, nie miałem masażysty, nie miałem psychologów jak to teraz jest. Ja wszystko przeniosłem z lekkiej atletyki na prowadzenie samochodu. Muszę powiedzieć, że te rajdy, w których brałem udział to były trudne nie raz rajdy, bo wszystkie miały oprócz dziennych też nocne jazdy. Najdłuższy rajd, jaki jechałem, to był Rajd Safari, 6480 km non stop. Trzy dni i trzy noce, niesamowita sprawa.

Jest jakaś obawa przed kolejnym rajdem?

Jazda będzie dosyć uciążliwa. Te samochody już nie są takie nowiutkie, już mają te swoje lata. Będziemy jechali mniej więcej ponad 600 km dziennie. No i to jest jazda do Monte Cassino, bardzo ważna data. No bo jakby nie było, to jest 80 lat po zdobyciu Monte Cassino przez Polaków, a to było bardzo trudne.