Do dziś wśród średniego i starszego pokolenia krakowian żywa jest pamięć o jego zaplanowanych i pozbawionych emocji zbrodniach dokonywanych z chęci zysku. Władysław Mazurkiewicz. Czy ta postać sprzed 60 lat ma szansę kogoś przerazić –pytamy o to autora książki „Elegancki morderca” Cezarego Łazarewicza.
Książka będzie miała swoją premierę podczas rozpoczynających się dziś w Krakowie 19. Międzynarodowych Targów Książki.
Cezary Łazarewicz, dziennikarz, publicysta. Autor zbioru reportaży "Kafka z Mrożkiem. Reportaże pomorskie" (2012) oraz książek "Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich" (2013) i "Elegancki morderca" (2015). Z Cezarym Łazarewiczem Sylwia Paszkowska rozmawiała w programie "Przed hejnałem".
- Po co dzisiaj w 2015 roku pisać o takiej postaci jak Władysław Mazurkiewicz?
- To jest książka nie o Mazurkiewiczu, ale o tamtych czasach. Szukałem odpowiedzi na pytanie - jak to się stało, że ktoś taki mógł wtedy funkcjonować? Mazurkiewicz działał jawnie, a jednocześnie był szanowanym mieszkańcem Krakowa, należał do elity. Bardziej opisałem Kraków i próbowałem odpowiedzieć na pytanie, jak to możliwe.
- Obok Karola Kota był znanym mordercą w Krakowie, ale zabijał z bardzo niskich, pospolitych pobudek.
- Mazurkiewicz nie był seryjnym zabójcą, ponieważ zabijał dla pieniędzy. Był dla mnie postacią zapomnianą. Kot funkcjonuje w obiegu publicznym, a Mazurkiewicz nie. Ja jestem z Pomorza i dla mnie to było fascynujące dowiedzieć się, jak ci szlachetni ludzie dali się omotać takiemu kłamcy, człowiekowi, który nie miał ludzkich uczuć.
- Dlaczego nie miał tych uczuć, skoro był uczuciowy? Odwiedzał psa na cmentarzu, pomagał rodzinom ofiar w poszukiwaniach.
- Nie wiem, dla mnie kluczem jest jego dzieciństwo. W dzieciństwie zostawiła go matka, ciągle miał poczucie odrzucenia. W tym mogla tkwić przyczyna. Do niewielu świadków dotarłem, ale czytałem akta i szukałem ludzkiego rysu w tym człowieku. On świetnie pamiętał, jaki kto miał zegarek, portfel, pierścionek, ale nie pamiętał nazwiska ofiary. Nie został zbadany przez psychologów, więc nie znalazłem odpowiedzi, dlaczego taki był.
- Pańska książka to historia eleganckiego mordercy Mazurkiewicza, któremu udowodniono zamordowanie 6 osób. Przypisuje mu się aż 30 ofiar, ale to nie jest zbadane. To, że ludzie ginęli tuż po wojnie, nie było niczym zaskakującym i pewnie dlatego mógł on bezkarnie działać.
- Tak. aparat bezpieczeństwa nie był zainteresowany człowiekiem, który morduje tych, których system zwalczał.
- To były postaci szemrane, bogacze, bankierzy, handlarze złotem.
- Nie budziło zainteresowania, gdy ktoś taki ginął. Mazurkiewicz jest jedną z postaci, które opisałem. Równie ważną postacią jest Zygmunt Hofmokl - Ostrowski - mecenas krakowski, który bronił we wszystkich najważniejszych procesach. Proces Mazurkiewicza to był dla niego ostatni szturm. Chciałem też trochę oddać atmosferę zbliżającego się przełomu. Ten proces zaczął się w sierpniu 56 roku. Gdyby rok wcześniej się zaczął, to pewnie nie usłyszelibyśmy takich zarzutów, że Mazurkiewicza kryła milicja, UB. Mnie ta historia zainteresowała, bo zaczęła się jak film Hitchcocka - policja przez przypadek trafia na niedoszłą ofiarę. Do szpitala trafia mężczyzna i mówi, że go głowa boli. Lekarze wyciągają mu kulę z głowy, a on nie wie, jak doszło do postrzelenia. Skoro taki jest początek - pomyślałem - to ciekawe, jak ta historia się skończy. Były 2 książki, które w pobieżny sposób opisywały tę historię. Nawet dziwiłem się autorom krakowskim, że nikt wcześniej nie zajął się tym tematem. To była najgłośniejsza sprawa w 56 roku, historyczny proces.
- Dlaczego obrońca Zygmunt Hofmokl - Ostrowski podjął się obrony?
- Był adwokatem z krwi i kości. brał na siebie najtrudniejsze sprawy, angażował się całym sercem. Ten proces był wyzwaniem, bo nikt się nie chciał podjąć się obrony Mazurkiewicza. Musiał wiedzieć, że rzuca na szalę cały swój dorobek, że będzie bronił Mazurkiewicza, którego obronić się nie da. Mazurkiewicz w czasie procesu mówił, że nie krył się z tym, działał jawnie, prowokując historię.
- On się w ogóle z tym nie krył. To zaskakuje, że nikt wcześniej go na tym nie złapał.
- To była postać psychopatyczna. Woził te trupy w bagażniku samochodu, przywoził nad Wisłę i wrzucał do Wisły.
- Nie wspomnieliśmy o metodach, które stosował Mazurkiewicz. Najpierw zabijał cyjankiem, potem strzałem w tył głowy. Zawsze tak samo.
- To było dla niego najwygodniejsze. Gdy pierwszy raz mu się udało, to stosował tę metodę w kolejnych razach. Po tych morderstwach przychodził do domu i rozmawiał z żoną, szedł z kolegami na wódkę. To nie robiło na nim żadnego wrażenia i to jest zagadką.
- Czy to możliwe, że działał całkiem sam?
- W latach 70. były takie podejrzenia, że ktoś mu musiał pomagać. Ja uważam, że jeśli on działał sam, to jednak musiała o tym wiedzieć większa ilość osób. Były na to dowody. Kiedy świadkowie widzą ochlapane krwią buty, to Mazurkiewicz trafia do aresztu wojskowego, ale szybko z niego wychodzi. Jeśli przy takich dowodach winy mógł wyjść z więzienia, to jego kontakty były nieograniczone - twierdzili świadkowie. Mówili też, że witał się z milicją, więc wszyscy myśleli, że Mazurkiewicz jest wysoko usytuowany.
- Marek Hłasko pisał, że prawdopodobnie był współpracownikiem UB.
- Sprawdziłem to. Poszedłem do IPN-u, ale nie znalazłem żadnego śladu.
- Najbardziej przerażająca jest banalność zła. Tak pospolita postać, na temat której krążyły legendy, budziła grozę w Krakowie w latach 40 i 50.
- To banalna historia. Pierwsza jego niedoszła ofiara schodziła mu z drogi. Taki strach budził Mazurkiewicz.