Ludowcy zgodnie zagłosują za uchyleniem Zbigniewowi Ziobrze immunitetu? Wniosek trafił już do marszałka Sejmu. Czy może politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego mają jakieś wątpliwości jeszcze?
- Wniosek trafił. Na najbliższym posiedzeniu Sejmu będzie to głosowane. To w przyszłym tygodniu. Będziemy o tym dyskutowali na klubie, ale wydaje mi się, że rozbieżności nie będzie.
Nie będzie rozbieżności, czyli za uchyleniem Ludowcy zgodnie zagłosują. Tak należy to rozumieć?
- Wydaje mi się, że tak.
Czyli nie ma pani wątpliwości związanych z funkcjonowaniem Funduszu Sprawiedliwości i z wykorzystaniem pieniędzy z funduszu?
- Prace komisji wykazały wiele nieprawidłowości. Były jasne wnioski. Trudno z tym dyskutować.
Zbigniew Ziobro spotkał się w Budapeszcie z Viktorem Orbanem. Spodziewa się pani tego, że pójdzie albo może pójść śladem Marcina Romanowskiego?
- Trudno oceniać. Można gdybać. Wydaje się, że osoba, która była ministrem sprawiedliwości, nie powinna dopuszczać się takich zachowań.
Czyli powinna odpowiedzieć, stanąć przed śledczymi innymi słowy?
- Tak mi się wydaje. Jak były nadużycia, powinny zostać wyjaśnione. Jak nie był, powinno to zostać rozstrzygnięte. Jest jeszcze jedna rzecz. Jak poseł ma immunitet, musi się go zrzec, żeby się bronić i wyjaśniać.
Ludowcy są dzisiaj pewni większości przy głosowaniu nad zniesieniem dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów? W ostatni weekend ideę poparł premier Tusk, ale wśród posłów Koalicji Obywatelskiej, a także Polski 2050, nie brakuje jednak wątpliwości co do tej zmiany.
- W ogóle ten projekt ustawy był mocno dyskutowany we wszystkich klubach. Budziło to wiele wątpliwości. Jeden argument, który przemawia do wszystkich, jest taki, że ustawa ta jest niekonstytucyjna. W konstytucji jest tylko określona kadencyjność pana prezydenta. Wszystkie inne szczeble nie są tak określone.
Zwolennicy dwukadencyjności, w tym między innymi politycy partii Razem, przekonują, że jest to takie rozwiązanie antysitwowe. 10 lat nie jest wystarczającym czasem, by po upływie dekady sprawdzać się na innych szczeblach samorządu? Jak pani uważa?
- Jak jest dobry gospodarz, ludzie sami go weryfikują. Albo dają mu możliwość kolejnej kadencji, albo go nie wybierają. Możliwości po stronie demokracji są. Nie jest tak, że ktoś się przywiązuje na zawsze do stanowiska. Nawet teraz, gdy jest dwukadencyjność, w 35% mamy nowych wójtów w Małopolsce. Kadencyjność nie wiąże obywatelom rąk. To proste.
W ten sposób nie chcą państwo uniknąć tego, że w wypadku dwukadencyjności trzeba będzie za kilka lat zrobić miejsca na listach popularnym samorządowcom?
- To demokracja. W wyborach może startować każdy. Jak tylko spełnia się kryteria, kandydowanie może być brane pod uwagę. Nie jest tak, że to bronienie się od wójtów i burmistrzów na listach parlamentarnych. Jak przeanalizujemy poglądy poszczególnych klubów parlamentarnych, są rozbieżności w zdaniach, ale są słowa poparcia także z PiS. Ustawa nie jest skazana na porażkę. Wydaje mi się, że to zostanie zniesione. Jakbyśmy mówili o dwukadencyjności, to jeżeli ograniczamy możliwość kandydowania wójtom czy burmistrzom tylko i pracę w samorządach tylko do dwóch kadencji, to tak naprawdę to też jest niesprawiedliwe, bo albo mówimy, że wszyscy niech będą dwie kadencje, czyli też radni, posłowie i senatorowie. Wtedy by było sprawiedliwie. Jak tylko włodarzom to ograniczamy, nie jest to sprawiedliwie społeczne.
Te podziały, o których pani mówiła, idą trochę w poprzek. Sam znam kilku burmistrzów wywodzących się ze środowiska Prawa i Sprawiedliwości, którzy chcą zmiany i usunięcia zasady dwukadencyjności. Z drugiej strony, skoro te podziały idą w poprzek, to czy mają państwo zapewnienia przewodniczących Koalicji Obywatelskiej, Nowej Lewicy i Polski 2050, że mimo tych rozbieżności zgodnie ten projekt zostanie poparty?
- Póki co projekt jest w komisjach sejmowych. Zobaczymy, kiedy wyjdzie. Wydaje nam się, jako autorom projektu, że to zyska większość. To nasze wnioski wynikające z rozmów. Jak będzie ostatecznie? Posłowie zdecydują. Zobaczymy.
Jeśli ustawę zawetuje potem prezydent, Ludowcy zaproponują - bo takie zapowiedzi słyszeliśmy - ustawę o kadencyjności także parlamentarzystów, albo w ogóle wszystkich wybieralnych stanowisk, żeby przetestować prezydenta?
- Nie chodzi o testowanie, ale o sprawiedliwość. Albo zabraniamy wszystkim, albo nikomu.
Czyli taka będzie odpowiedź Ludowców, jeśli ustawa nie doczeka się podpisu prezydenta?
- Dokładnie. Nawet kiedyś nasz prezes o tym mówił.
Zapowiedź startu z własnych list wyborczych nie przeraża dzisiaj Ludowców w terenie? Przy rosnącym poparciu Koalicji Obywatelskiej i malejącym dla Polskiego Stronnictwa Ludowego politycy już teraz chętnie mówią o tych wspólnych listach.
- Nie. My mamy w listopadzie kongres. Wybierzemy władze PSL, ale z tych ustaleń, które już są dyskutowane, wynika, że podejmiemy decyzję o samodzielnym starcie. Mówił o tym też wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz.
Zawsze też pozostaje strach o piękną, ponad stuletnią historię, która mogłaby się zakończyć katastrofą, no ale to różnie jeszcze się może wydarzyć…
- Nie o strach chodzi. Ludzie decydują, kto w parlamencie zasiada. Nie można tego rozpatrywać w kategoriach strachu. Nigdy sondaże nas nie kochały. W rzeczywistości nasi kandydaci mieli duże poparcie. My pokazujemy wartościowych ludzi. Oni zdobywają głosy. Nie obawiam się. Widać na polskiej scenie politycznej podział między PiS i PO. Wszyscy drobniejsi mają trudniej. Mamy pod górkę, ale idziemy do przodu.
Była pani związana z opieką zdrowotną, więc zapytam jeszcze o lekarzy. Ministerstwo Zdrowia chce wprowadzić górne limity wynagrodzeń dla lekarzy specjalistów na poziomie 48 tysięcy brutto miesięcznie. Czy pani poparłaby takie limity dla lekarzy specjalistów?
- Wszystko zależy od debaty, także parlamentarnej. O tym powinien zdecydować parlament. Zawód lekarza jest trudny, wymaga wielu wyrzeczeń. To też trudne studia. Dobry lekarz potrzebuje kilku lat na zdobycie doświadczenia. Należy im się dobre wynagrodzenie, ale nie może być tak, że szpital szpitalowi podkupuje lekarzy. W jednym szpitalu lekarz zarabia kwotę X, w drugim dostanie 1000 zł więcej i odejdzie, utrudniając pracę pierwszemu szpitalowi. To trzeba uregulować. To rodzi wiele problemów. Wpływa to na jakość opieki zdrowotnej. Co do wysokości wynagrodzeń, nie wypowiem się. To wymaga wielkiej debaty.
Może po prostu wyższe kontrakty dla szpitali? Medycy mówią, że szuka się u nas oszczędności, a tak naprawdę opieka zdrowotna jest niedofinansowana. Solidarność planuje wyjść na ulicę z tego powodu.
- Środki na NFZ są wielkie. Niektórzy mówią, że to worek bez dna. Faktycznie pewne kwestie wymagają uregulowania. Jak pacjenci umawiają się na wizyty, gdy coś im się w życiu zmieni i terminu dotrzymać nie mogą, powinni zrezygnować wcześniej, żeby ktoś inny skorzystał. To należy jakoś uregulować. W tym temacie jest wiele niedomówień, które wpływają na to, że ludzie nie mogą iść do lekarza.
