Dzieciństwo spędziła w Lubinie. Od najmłodszych lat nie mogła usiedzieć w miejscu. Zapisywała się na różnorodne zajęcia: taniec ludowy, taniec disco, łyżwiarstwo szybkie i figurowe, a nawet rzeźbienie w mydle.
Byłam szalona, jeśli chodzi o pomysły na to, jak spędzić czas. Zapisałam się na rzeźbienie w mydle. Do głowy by mi nie przyszło, żeby rzeźbić w ogóle coś takiego. Ale rzeźbiliśmy jakieś bliżej nieokreślone kształty, niby świętych. W końcu poddałam się i myłam się po prostu tym, co wyrzeźbiłam – wspomina Joanna Kołaczkowska.
Marzyła o gitarze, kochała Beatlesów, szczególnie McCartneya. Chciała komponować utwory, ale to się nie udało. Ta nieukończona lekcja zamieniła się w coś innego – w wieczną otwartość. Potrzebę próbowania wszystkiego, byle tylko karmić ciekawość. Humor Joanny Kołaczkowskiej zawsze trafiał do tysięcy widzów.
Kto ma większy dystans do siebie? Wydaje mi się, że paniom łatwiej. One częściej, gęściej się śmieją. Panowie też, ale u nich częściej jest coś w rodzaju: "proszę tu się ze mnie nie śmiać, bo ja to naprawdę przeżywam". Kobiety pozwalają sobie śmiać się ze swoich wad i pozwalają innym śmiać się z siebie.
Widzowie pragną wspólnego śmiechu, bo ten działa jak terapia grupowa, jak wspólne dmuchanie na te same rany.
(rozmowa do posłuchania)