Zapis rozmowy Jacka Bańki z Grażyną Ralską, szefową małopolskiego ZNP oraz Joanną Woch z małopolskiej Solidarności.
Jacek Bańka: MEN przekonuje, że zwolnień nie będzie, bo liczba dzieci się nie zmieni. W pani ocenie będą zwolnienia?
Grażyna Ralska: Na początku pani minister informowała, że nie będzie żadnych zwolnień. Teraz stanowisko jest zmienione. Ministerstwo szacuje te liczby. Na bazie naszych informacji zebranych w Małopolsce mamy około 1500 tysiąca nauczycieli przewidywanych do zwolnienia, jakby wszystkie dzieci zostały w przedszkolach.
J.B: Będę się trzymał słów ministerstwa. Ta sama liczba dzieci, więc część nauczycieli z klas 1-3 można przenieść do przedszkola. To jest wykonalne?
Joanna Woch: Myślę, że są takie sytuacje, w których dzieci, które teraz chodzą do pierwszej klasy, mogą zostać i klasę „powtarzać”. Chcę przypomnieć, że w samym Krakowie mamy 2000 dzieci odroczonych. One po raz pierwszy pójdą do szkoły. Rekrutacja zaczęła się 1 marca. Nie znamy skali projektów zwolnień. Arkusze organizacyjne będziemy opiniować w kwietniu. Tak naprawdę coś więcej będziemy mogli powiedzieć w kwietniu. Istnieje możliwość przeniesienia nauczycieli ze szkół podstawowych do zerówek i przedszkoli. Jest pole manewru. Pytanie jaka będzie współpraca szkół, dyrektorów i urzędników? Czy zaiskrzy? Będzie wola porozumienia się?
G.R: To nie jest kwestia tylko woli. Ona będzie miała znaczenie, ale już dzisiaj wiemy, że pracuje ponad 2000 nauczycieli na obniżonym wymiarze zajęć. Jak już nie ma pełnych etatów, to gdzie zmieszczą się ci, których się zwolni w innych placówkach? Urząd Miasta podaje swoje wyliczenia, że zwolnionych może zostać około 400 nauczycieli w Krakowie. Koszt zwolnień to około 7 milionów złotych. Musimy pamiętać, że każdy zwolniony nauczyciel jest uprawniony do odprawy.
J.B: Teraz są inicjatywy samorządów polegające na tym, że namawia się rodziców, żeby posłali 6-latki do szkoły. Jak to panie oceniają?
J.W: Rodzice powinni zdecydować i kierować się dobrem dziecka. Są działania urzędników miejskich. Jest infolinia, aktywność pracowników poradni pedagogicznych. Oni muszą udzielić porady. Te kwestie – dobro dziecka i rodzice - będą decydowały. Tym powinni kierować się rodzice. Dopiero potem trzeba słuchać urzędników.
J.B: Jak bardziej mogą pomóc urzędnicy?
G.R: Dobro dziecka jest celem nadrzędnym. Nie ma dyskusji. Uważam, że trzeba też brać pod uwagę warunki. Wszystkie samorządy powinny się skupić na tym, żeby każdy rodzic, który pośle 6-latka do szkoły, miał zapewnioną świetlicę, która będzie czynna według zapotrzebowań rodziców. To nie może być wspólna świetlica, ale tylko dla tych młodszych. Muszą być też stołówki. Rodzice troszczą się o dzieci. Wiemy, że dziecko w określonym wieku musi mieć odpowiednie produkty. To nie może być catering, ale stołówka z pełnym zapleczem wiedzy, jak chodzi o przygotowanie posiłków. Dobrze przygotowany samorząd o to zadba. Wtedy ma większą szansę, że rodzice skierują dzieci do szkoły.
J.B: Mówią panie, że wszystko się okaże do końca maja. Ewentualne zwolnienia i problemy dotyczące nauczycieli, 3-latków i 6-latków może spowodować, że MEN zacznie się zastanawiać nad kolejną reformą, czyli wygaszaniem gimnazjów?
J.W: To będzie poważny sygnał, żeby się zastanowić nad kolejnymi krokami. Dotychczasowe działania z 2000 roku, jak weszła pierwsza wielka reforma, odbywały się troszeczkę nie do końca z wysłuchaniem nauczycieli. Nauczyciele przedstawiali swoje racje, ale głosy ekspertów decydowały o reformach. To przynosiło takie skutki, jakie mamy. Sygnalizowaliśmy kwestię problemów z gimnazjami. Mimo to one są i działają.
J.B: W wypadku wygaszania gimnazjów MEN mówi to samo, że liczba dzieci się nie zmieni i nauczyciele zachowają pracę. Jeszcze raz zapytam - zachowają?
G.R: Z całą pewnością nie. My musimy brać pod uwagę, że poza prognozowaną liczbą zwolnionych nauczycieli z powodu zmian rocznie mamy naturalne zwolnienia, które wynikają z mniejszej ilości dzieci w ogóle, bądź ograniczania liczby klas i zwieszania liczby uczniów w klasach. To 150-200 osób w skali Małopolski. To też nie jest mało. Plus 2000 na niepełnych etatach. To jest rokrocznie. Teraz też to będzie. Biorąc pod uwagę zmiany i prognozę 1500 to wygląda przerażająco.
J.B: Są dwa rodzaje lekarstwa. Po pierwsze jest zapowiadana zmiana programowa. Ona może coś zmienić? Z drugiej strony jest na przykład pomysł 4x4.
J.W: Jak chodzi o kierunek reform, to reforma programowa jest priorytetem. Jak zaczynałam pracę, w moim przedmiocie w klasie biol-chem miałam 400 godzin na realizację cyklu kształcenia biologii w zakresie rozszerzonym. Teraz to 270 godzin. Okrojono limit godzin. Podstawa programowa niewiele się rożni. Operowanie siatką godzin, bo to jest istotne, jaki jest limit godzin na poszczególne przedmioty, daje pole manewru. To może się przyczynić do zmniejszenia skali ewentualnych zwolnień. To priorytet. Co do 4x4 to się nie wypowiem.
J.B: 4x4 - 4 lata przedszkola, 4 lata podstawówki, 4 lata gimnazjum i 4 lata liceum?
G.R: Ja wrócę do poprzedniego tematu. Chodzi o podstawę programową i siatkę godzin. Tu ministerstwo ma duże możliwości. Jestem po spotkaniu przedstawicieli szkół wyższych z terenu Krakowa i dyskutowaliśmy o tym. Uczelnie narzekają, że absolwenci liceów przychodzą tak a nie inaczej przygotowani do studiowania. Próbowaliśmy im uświadomić, jaki zakres jest programowy, co nauczyciele realizują i że to nie jest zła wola nauczycieli, ale gros problemu jest w tym, że limity godzin są okrojone. Jeden z uczestników spotkania powiedział, że właśnie wziął do ręki podręcznik do chemii i ogarnęło go przerażenie. Teraz on widzi, że to nie jest wina uczniów czy nauczycieli. Nie ma czasu na normalną pracę z uczniem. Chciałam jeszcze powiedzieć, że jesteśmy po posiedzeniu prezydium zarządu głównego. ZNP podejmuje działania ws. utrzymania miejsc pracy dla ewentualnie zwalnianych nauczycieli. Przygotowaliśmy projekt i składamy go klubom poselskim. Będziemy chcieli, żeby posłowie przyjęli ten projekt szybką ścieżką, żeby przeciwdziałać zwolnieniom. Zobaczymy, jak do tego podejdą kluby i rząd.