Pierwsze wypłaty w programie Aktywny Rodzic planowane są na przełomie października i listopada. Każdy z dotychczasowych programów społecznych, prorodzinnych, był nazywany początkowo prodemograficznym; potem politycy przestali używać tego przymiotnika. Czy w przypadku tego programu pan by go użył?

- To, że któryś program nie przyniósł efektów, nie oznacza, że nie wyhamował większego spadku. Byłbym bardzo ostrożny w mówieniu, że podejmujemy działania, które mają zwiększyć dzietność, i stwierdzaniu później, że nie przyniosły one żadnego skutku. Być może, gdyby nie one, spadek byłby większy. Bo oczywiście mamy do czynienia z kluczowym problemem, czyli z bardzo niską dzietnością - jesteśmy na dole rankingu światowego. Mamy problem i będziemy go mieć w przyszłości, w coraz większym stopniu.

Zlikwidowaliśmy skrajną biedę, ale...

Słyszymy o 35 milionach Polaków – takie są wyliczenia na rok 2040. Rozumiem, że polityka demograficzna wymaga wielu narzędzi, rozwiązań. Czym dzisiaj dysponujemy? Czego nam brakuje?

- Zachęty finansowe mają znaczenie w tym sensie, że niosą informacje przede wszystkim dla kobiet, które decydują się urodzić dziecko. Informacje, że państwo w jakimś stopniu będzie wspomagać powrót na rynek pracy, czy też zrekompensuje mniejsze dochody związane z wychowywaniem dziecka. Działania, które podejmowano, doprowadziły do tego, że zlikwidowaliśmy skrajną biedę - zwłaszcza w rodzinach wielodzietnych. A one były po roku 1989 najmniej uprzywilejowaną grupą społeczną; wielodzietność oznaczała bardzo często problemy finansowe.

Można się oczywiście zastanawiać, czy wspomaganie pieniędzmi publicznymi wszystkich, w jednakowym stopniu, ma sens. Są przecież osoby, które zarabiają dobrze, i ta pomoc w przypadku jednego dziecka jest niewielka. Optowałbym raczej za progresywnym rozwiązaniem - na drugie dziecko pomoc powinna być wyższa, na trzecie jeszcze wyższa, tak żeby tworzyć zachętę do budowania potencjału demograficznego. A to z nim mamy generalnie bardzo poważny problem nie tylko na tle Europy, ale też świata.

Problem różnicowania wypłat pojawiał się przy każdym nowym programie. Jaka liczba kobiet, bo to o nich przede wszystkim mówimy, może wejść do programu Aktywny Rodzic szybciej albo wrócić na rynek pracy?

- Zależy. Popatrzmy na współczynnik aktywności zawodowej kobiet. Kiedy wprowadzano program 500+ w 2016 roku, to wynosił on niecałe 49%, 48,6%. Mija osiem lat i mamy 51,7%, więc jest wzrost. Oczywiście jest pytanie, w jakim stopniu te programy przyczyniają się do zwiększenia. Możemy tylko powiedzieć, że w przypadku kobiet - w tym analogicznym okresie 8 lat - współczynnik aktywności zawodowej wzrósł w stosunku do mężczyzn. Nie w jakimś dużym stopniu, ale przyniósł efekt. Więc moim zdaniem jest za wcześnie, żeby mówić, ile kobiet wróci wcześniej na rynek pracy, ale ważniejsze jest, żeby państwo dało sygnał: to dla nas istotna kwestia, matki mogą liczyć na odciążenie w obowiązkach, pieniądze zapewnią kobiecie możliwość powrotu do pracy.

(…).

Solidarność międzypokoleniowa

Program Aktywny Rodzic ma trzy segmenty, jest wśród nich „babciowe”. Nazwałby pan „babciowe” także programem prosenioralnym? To może być odpowiedź na dysfunkcję naszego systemu emerytalnego?

- W jakimś stopniu oczywiście, bo to są z jednej strony środki, które pomagają młodym rodzinom decydującym się na posiadanie dzieci; z drugiej strony wspierają emerytów. Uważam, że to dobre rozwiązanie. Łączą się w nim dwa elementy.

Jak te wszystkie dotychczasowe programy społeczne zmieniły nasze oczekiwania wobec państwa?

- Trochę uświadomiliśmy sobie, że posiadanie dzieci nie jest tylko indywidualną sprawą, która dotyczy poszczególnych rodzin; pokazaliśmy, że to problem ogólnospołeczny. Przypomnijmy, że nasz system emerytalny opiera się na solidarności międzypokoleniowej - emerytury są wypłacane ze środków, które pochodzą od osób dziś pracujących i opłacających składki. Kiedy społeczeństwo się starzeje, kiedy żyjemy dłużej, ponieważ medycyna robi postępy, strumień płacących składki jest coraz węższy. W indywidualnym interesie wszystkich, którzy obecnie płacą podatki, jest zapewnienie stałości tego systemu, czyli dzietności na poziomie pozwalającym na jego utrzymanie w przyszłości. Więc to jest też funkcja promująca posiadanie rodziny. Jest oczywiste, że takim głównym czynnikiem powinna być satysfakcja z relacji pomiędzy rodzicami i dziećmi. Państwo może działać również w zakresie polityki mieszkaniowej. Zwróćmy uwagę na rozwiązania ostatnio stosowane, czyli rezygnację z dopłat do kredytu na zakup mieszkania. Te środki mają być przerzucone na budowanie mieszkań na wynajem. To pozytywne działania, które powinny stabilizować rynek mieszkaniowy i zwiększać dostępność. Być może jeżeli młodzi ludzie będą mieć stabilną sytuację mieszkaniową, zacznie rodzić się więcej dzieci.

Czy to znaczy, że dzisiaj, kiedy mówimy o retraumatyzacji lat 90., neoliberalizmu i ówczesnego modelu państwa, inaczej liczymy koszty i zyski wynikające ze wspierania rodzin?

- Tak. Wraca świadomość, że kapitalizm nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów i państwo musi podejmować działania, które są w interesie falowym, z długiej perspektywy. Więc nie można myśleć jedynie w kategoriach indywidualnego zysku, czy też dochodów w danym momencie, bez myślenia perspektywicznego. A polityka rodzinna jest klasycznym przykładem długiej perspektywy. Czyli działania, które podejmujemy dzisiaj, przyniosą efekty w dłuższej perspektywie i dobrze, że o tym rozmawiamy, że zwracamy uwagę na znaczenie tych elementów.

Poniżej 2,1 dziecka na kobietę

Dzisiejszy sukces gospodarczy Polski zawdzięczamy tak samo pracowitości no i wyrzeczeniom lat 90. i z początków XXI wieku? Czy ostatnim latom, kiedy towarzyszą nam te wszystkie programy społeczne?

- Oczywiście wyrzeczenia lat 90. pozwoliły na zbudowanie dosyć odpornego systemu gospodarczego. Natomiast ceną, jaką zapłaciliśmy za te zmiany, było – między innym - wysokie bezrobocie, zmniejszenie dzietności. Teraz podejmujemy raczej działania trochę naprawcze; chociaż – jak powiedziałem - to nie jest tylko nasz problem. Cała Europa jest poniżej współczynnika 2,1 dziecka na kobietę (zapewnia on nam zastępowalność pokoleń), cała Europa starzeje się w dosyć szybkim tempie. Pierwszy raz w Unii Europejskiej urodziło się mniej niż cztery miliony dzieci. Ta sytuacja wygląda różnie w poszczególnych krajach, ale wszyscy mamy problem i świadomość tego, że bez szybkich, zdecydowanych działań wspierających rodziny, zachęcających do rodzenia dzieci, przyszłość będzie niestety znacznie gorsza, niż możemy sobie to wyobrazić.