Prof. Jerzy Bralczyk był gościem programu "Przed hejnałem":

 

- W ubiegłym tygodniu do księgarń trafiła książka "Na drugie Stanisław. Nowa księga imion", w tym tygodniu mamy jej premierę. Nie jest to zwykły imiennik. Jest to rodzaj gawędy z Michałem Ogórkiem o ludziach, o polityce, o społeczeństwach, o literaturze, a imiona stały się pretekstem do tej rozmowy. Chcieli panowie wpłynąć na modę na dobór imion?

 

- Byłaby to za duża odpowiedzialność. Nie mieliśmy takiego zamiaru. Chcieliśmy napisać książkę o ludziach, którzy są nam bliscy. Jakoś trzeba było ich uporządkować, więc podzieliliśmy ich imionami. Idąc tym tropem, rozmawialiśmy o ludziach. O czym rozmawiamy, kiedy rozmawiamy? O ludziach, bo to jest najciekawsze. Kiedy rozmawiamy o pogodzie, to jest sztuczne, gdy o polityce, to się denerwujemy. W książce jest trochę informacji o imionach, bo ludzie kojarzą nam się z imionami. Przypisujemy sobie do imion charaktery, a do charakterów imiona. 

 

- Powiedział pan: ludzie noszą imiona. A może to imiona niosą ludzi?

 

- Czasem tak jest, że próbujemy do imiona się dostosowywać. Mamy wyobrażenia o imionach, choć nie mamy wyobrażenia o własnych. Kiedy poznajemy siebie, to zaczynamy o sobie mówić imieniem. Dzieci zanim zaczną używać zaimka "ja", stosują swoje imię. Staś pozostaje dla siebie Stasiem przez jakiś czas. Imię jest z nami związane i zaczyna nas określać. Coś w nich pewnie jest takiego, co sprawia, że mamy do nich stosunek emocjonalny. Jeśli chcielibyśmy wpłynąć na modę, to pewnie po to, by odradzić niektóre imiona, zwłaszcza niedopasowane do nazwisk.

 

- Uwierają panów Andżeliki i Samanty?

 

- Tak, bo podejrzewamy, że to przemijająca moda. Dziecku po kilkunastu latach będzie z tym imieniem niełatwo. Ulegamy modom, czasem je wyprzedzamy. Ja mam na imię Jerzy. To było bardzo modne w swoim czasie imię. 

 

- Ale pan nie lubił tego imienia. Przedstawił mi się pan - Bralczyk.

 

- Używam częściej nazwiska niż imienia. To nie jest tak, że go nie lubię. Szukałem wśród sławnych ludzi Jerzych i cieszyłem się, gdy ich znajdowałem. 

 

- W książce zaczynacie od imion szczególnych, imion wyklętych, które ze względu na pewne postaci historyczne zostały już spalone na zawsze. Nie znam żadnego Adolfa, Alfonsa.

 

- Czasem rodzi się we mnie podziw do ludzi, którzy nazwali tak swoje dzieci. Adolfów było dużo i wspaniałych. Z Alfonsów przypomina mi się Alfons Klaczkowski. Mimo to spoczywa jakieś odium na tych imionach. Kojarzą się one z profesją małoszlachetną lub postacią złowrogą, czyli Hitlerem. Co do innych imion, to mało mają powodów racjonalnych, by były wyklęte, czy śmieszne. Hermenegildę znam tylko jedną, literacką, choć na Zachodzie cieszy się pewną estymą. Są też imiona, które nie są nadawane ze względu na układy z innymi imionami. Znam Protazego, ale Gerwazego nie znam. Wyobrażam sobie Pankracego, ale Serwacego sobie nie wyobrażam. Znamy wielu Pawłów, ale Gawłów nie. Jacków mamy wielu, ale Placków wśród ludzi już nie. 

 

- W poprzedniej książce "Kiełbasa i sznurek" rozmawialiście z Michałem Ogórkiem o rozmawianiu. 

 

- Tam było dużo tematów. Pojawiali się także ludzie, ale postanowiliśmy więcej czasu i miejsca poświęcić ludziom w naszej nowej książce. Mówimy tu o stereotypach związanych z imionami, o pochodzeniu tych imion, o znaczeniach, z którymi te imiona nam się kojarzą. 

 

- Pan nie lubi zdrobnień.

 

- Nie wszystkie zdrobnienia lubię. To, że nie mam entuzjastycznego stosunku do własnego imienia, bierze się z jego zdrobnień. Juruś na mnie mówiono. Wydawało mi się to szczytem obciachu. Nie lubiłem być Jerzykiem. Jurek był najbardziej neutralny z tych wszystkich zdrobnień. Może za dużo wtedy było Jerzych, a ja chciałem być oryginalny. Wyróżniało mnie za to nazwisko. Zawsze wydawało mi się, że mój podpis bardzo szybki, odruchowy to Bralczyk. Jednak przyjrzałem mu się i ten podpis wygląda jak Jerzy. Bardzo się zdziwiłem.

 

- Za rzadko Polacy znają korzenie imion, więc nadajemy przypadkowo imiona. Czasem imiona hebrajskie odczytujemy jako polskie.

 

- Tak, pisze o tym we wstępie do naszej książki prof. Miodek. Znajomość pochodzenia imienia nie zawsze jest konieczna. Czasem lepiej nie sprawdzać znaczenia imienia. 

 

- A ta znajomość z Michałem Ogórkiem to była znajomość do celów?

 

- Rzadko bywają przyjaźnie docelowe. Myśmy poznali się w sytuacji telewizyjnej. Prowadziliśmy poranki jako komentatorzy. Michał jest felietonistą, mnie myślenie felietonowe nie jest obce. Podobni jesteśmy w tym, że śmieszą nas podobne rzeczy. Zaczęliśmy po długich rozmowach prywatnych myśleć o tym, by je upublicznić. Mam nadzieję, że nasza książka będzie mieć powodzenie u czytelników. Nie wszystko, co powiedzieliśmy, znalazło się w książce. Mamy "gadane", więc trzeba było dokonać pewnych cięć - dlatego niektórych imion tam nie ma.

 

- Czy szykuje się kolejna gawęda?

 

- Szykuje się i będzie dotyczyła czegoś, co dla mnie ma niezwykłą wartość.



Listy słuchaczy Radia Kraków: 

Dziękuję ogromnie za to "spotkanie" z Panem Profesorem Bralczykiem...cudownie posłuchać ... pogawędzić Pan Profesor potrafi  doskonale ...jestem zauroczona i mogłabym na okrętkę słuchać i delektować się każdym imieniem o którym opowiada... Już nie mogę doczekać się kolejnej gawędy w Pana wykonaniu..bardzo tajemniczo zabrzmiała ta obietnica ...
Pozdrawiam serdecznie.
Małgorzata 

Dzień dobry,

Czy czasem Jacek i Placek to nie tyle żart Makuszyńskiego co Placek - zdrobnienie od Placyda?

pozdrawiam

Teresa