Prof. Marek Abramowicz/fot. Sylwia Paszkowska
Astrofizyk i katolik. Nieoczywiste połączenie?
Dla wielu może być zaskoczeniem to, że fizyk – zwłaszcza astrofizyk – może być człowiekiem wierzącym. Prof. Marek Abramowicz nie kryje swojego światopoglądu, choć, jak podkreśla, nie obnosi się nim. Mówi o tym kiedy jest pytany. Popularna opinia, jakoby fizycy byli z definicji ateistami, jest błędna.
Zwykle fizycy są agnostykami albo platończykami – tak jak Roger Penrose, który powiedział wyraźnie, że nie jest ateistą. Wśród fizyków postawy ściśle ateistyczne są rzadkością. Nie podkreślam tego, ale jeśli jestem pytany, to oczywiście odpowiadam, że jestem katolikiem. Jestem zdumiony powszechnością opinii, że fizyk musi być ateistą. Nie, nie musi być ateistą – mówi prof. Marek Abramowicz.
W rozmowie pojawia się platońska wizja rzeczywistości – trójdzielnego świata: materii, idei i umysłu, którą rozwijał także Karl Popper. W tym ujęciu prawa fizyki i matematyka nie są wytworem ludzkiej wyobraźni, lecz istnieją niezależnie, są odkrywane, a nie tworzone.
Einstein swoją ogólną teorię względności opracował w głowie, bez wcześniejszych eksperymentów – kierując się pięknem idei matematycznej. Podobnie Mozart miał opowiadać, że niektóre kompozycje przychodziły mu do głowy w całości, jakby „istniały wcześniej” i jedynie przez niego zostały wydobyte.
(cała rozmowa do posłuchania)
Dziecięce marzenia i matematyczne rozterki
O swojej naukowej drodze mówi z charakterystycznym dystansem i humorem. Już jako ośmiolatek wiedział, że chce być astronomem. Studiował fizykę i astronomię na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie zafascynował się matematyką do tego stopnia, że podjął próbę przeniesienia się na matematykę. I niemal mu się udało. Wybór uczelni też nie był oczywisty. Abramowicz chciał studiować w Warszawie, gdzie astrofizyka była na światowym poziomie. Matka jednak skutecznie odwiodła go od tego pomysłu. Powodem była jego narzeczona Henryka, kobieta olśniewająco piękna, co budziło obawy jego matki.
Moja matka namówiła mnie na to, żebym studiował we Wrocławiu. A to, dlatego że nie chciała, bym studiował w Warszawie z powodu mojej narzeczonej, która jej się bardzo nie podobała. Moja narzeczona Henryka była tak piękną kobietą, że gdy szła ulicą, odwracali się na nią wszyscy mężczyźni, kobiety, dzieci. Jej styl makijażu, ubierania się był tak wyzywający, że moja matka wiedziała, że wszyscy będą interesować się urodą mojej narzeczonej.
Po studiach przez rok pracował jako matematyk w Instytucie Matematyki PAN. I zapewne tam by został, gdyby nie pojawiła się propozycja z Warszawy, od prof. Piotrowskiego, by dołączył do zespołu astronomów. Warunkiem było jednak zdobycie meldunku w stolicy. - "Niektórzy radzili sobie z tym, żeniąc się z warszawiankami. Obiecałem, że za trzy tygodnie będę ożeniony z warszawianką". Słowa dotrzymał, jego narzeczona została jego żoną. - "I mama nigdy się z tym nie pogodziła".