W sieci wracają do łask tzw. ataki homograficzne – nazwijmy je po prostu oszustwami „bliźniaczych adresów”. Przestępcy tworzą strony internetowe, których adres wygląda niemal identycznie jak prawdziwy, ale w nazwie wykorzystują znaki z innych alfabetów. Dla oka to ten sam napis, dla komputera – zupełnie inny adres.
Przykład? W nazwie znanego banku zamiast zwykłego „e” pojawia się „ė”. Użytkownik widzi „normalny” adres i ma wrażenie, że wszystko jest w porządku. Tymczasem trafia na fałszywą stronę, na której wpisuje login i hasło. Dane nie trafiają do banku, tylko wprost do oszustów – nie trzeba łamać zabezpieczeń, bo użytkownik pomaga je ominąć.
Problem w tym, że z przyzwyczajenia patrzymy tylko na początek adresu. Przeglądarki i smartfony też często pokazują go w skróconej wersji. To poważny błąd.
Jak się bronić?
-
zawsze sprawdzaj cały adres w pasku przeglądarki, znak po znaku,
-
uciekaj, jeśli widzisz dziwne myślniki, kropki „nie na swoim miejscu” lub podejrzane litery,
-
nie klikaj w linki do logowania przesłane mailem lub SMS-em – bank nie wysyła takich odnośników.
W cyberbezpieczeństwie nie można ufać pierwszemu wrażeniu. Trzeba być podejrzliwym i skrupulatnym – jak Sherlock Holmes.