Zdjęcie ilustracyjne/Fot. pexels
Niewyobrażalne, a jednak prawdziwe
Wstrząsające morderstwo na Uniwersytecie Warszawskim to historia, która wydaje się wyjęta z koszmaru. Młody, wykształcony student – człowiek z tzw. dobrej rodziny, bez przeszłości kryminalnej – bierze siekierę i dokonuje brutalnego ataku. Wszystko w biały dzień, na kampusie, w miejscu, które powinno być bezpieczne.
Diagnozy psychologiczne, które zaczęły pojawiać się w mediach – schizofrenia paranoidalna, urojenia władcze – rzucają pewne światło na możliwe przyczyny, ale nie dają ulgi. Nawet jeśli mówimy o chorobie, trauma pozostaje. Nie tylko u ofiar i ich rodzin. Także u rodziców sprawcy.
Łatwo przychodzi społeczeństwu stygmatyzacja: Gdzie byli rodzice? Rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona. A jednak pytania nie milkną. Czy rodzice mogli wcześniej zauważyć nietypowe zachowanie? Czy mogli coś zrobić inaczej?
(cała rozmowa do posłuchania)
Zło często rozwija się po cichu
Jeszcze bardziej bolesne pytania rodzą sytuacje, w których morderstwo wydaje się pozbawione kontekstu choroby psychicznej. Kiedy nastolatek zabija swoją koleżankę. Gdy emocje, impulsy, brak dojrzałości emocjonalnej prowadzą do czynów nieodwracalnych.
Tutaj rola rodzica staje się jeszcze bardziej niepokojąca. Czy rozmawiałem z dzieckiem wystarczająco? Czy uczyłem, jak radzić sobie z emocjami? Czy zauważyłem jego samotność, złość? To pytania, które dręczą rodziców, szczególnie gdy sprawca to ich własne dziecko. To także pytania, które powinniśmy zadawać sobie wszyscy – nie z pozycji oskarżyciela, ale z pozycji człowieka, który chce zrozumieć, jak zapobiec takim tragediom w przyszłości.
Nie da się wychować człowieka w próżni. Każde dziecko kształtuje się nie tylko pod wpływem rodziny, ale też rówieśników, szkoły, internetu, mediów. Rodzice nie mają pełnej kontroli nad światem, w którym dorasta ich dziecko. Mają natomiast ogromny wpływ na to, czy ono wie, kim jest. Czy potrafi nazwać swoje emocje? Czy czuje się kochane i zauważane?
Wielu rodziców przeżywa dziś lęk: czy moje dziecko mogłoby zrobić coś podobnego? To lęk paraliżujący, ale może być też mobilizujący - do refleksji, do zatrzymania się w codziennym biegu.
Od takich prostych momentów, rozmowy, przytulenia, wspólnego czasu, zaczyna się prawdziwa obecność. Obecność, która nie gwarantuje, że unikniemy tragedii, ale która znacząco zwiększa szanse, że dziecko przyjdzie do nas, zanim będzie za późno.