W przededniu czwartej rocznicy śmierci noblistki ukazuje się książka autorstwa Michała Rusinka „Nic zwyczajnego”, której fragmentów słuchamy na antenie Radia Kraków.
„Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej”
O życiu u boku poetki rozmawiamy w programie "Przed hejnałem".
1 lutego miną cztery lata od chwili śmierci Wisławy Szymborskiej. Wielokrotnie podkreślałeś, że potrzebowałeś tego czasu na zajęcie się sprawami przyziemnymi, którymi trzeba się zająć, gdy odchodzi ktoś bliski, a po drugie na przeżycie żałoby po pani Wisławie Szymborskiej. W tym pierwszym momencie nie miałeś na to szans.
To prawda, nie miałem na to szans. Mówiłem sobie, że jeżeli mój mechanizm psychiczny tego nie potrzebuje, to być może nie jestem do tego uprawniony. Być może żałoba zarezerwowana jest dla najbliższych, przyjaciół, kogoś z rodziny. Ja nikim takim nie byłem. Byłem zaskoczony, że po napisaniu pierwszej wersji mojej książki coś we mnie odtajało, że przeżywam coś, co powinienem przeżyć cztery lata temu.
Lekturze tej książki towarzyszy pewne wzruszenie. Nawet jeśli piszesz o Noblisce, o szefowej - jak ją nazywałeś - to przyznajesz się do tego, że myślisz o niej z zachwytem. Ten zachwyt towarzyszył ci od pierwszej chwili, gdy miałeś szansę ją poznać?
Absolutnie tak. To był zachwyt czytelnika jej poezji - bo w książce piszę o pierwszych spotkaniach z jej poezją, kiedy byłem zbuntowanym nastolatkiem i w ogóle nie interesowała mnie poezja, którą uważałem za "kobiecą" - ale to jest zachwyt osobą. Świadomie to mówię w czasie teraźniejszym.
Większość Polaków lubi myśleć o niej jak o uroczej starszej pani, o której krąży wiele anegdotek. Odchodzisz od tego stereotypu, choć anegdotki też się pojawiają.
Za ten wizerunek odpowiadają zapewne media, bo atrakcyjnie jest pisać o kimś czy mówić, jeśli pojawiają się anegdotki, ale za ten wizerunek jest odpowiedzialna także sama Wisława Szymborska, która go świadomie budowała. Za tym poczuciem humoru mogła się doskonale schować i żyć swoim życiem. To poczucie humoru było u niej takim mechanizmem obronnym. Za tym parawanem kryła się osoba niezwykle wrażliwa, można powiedzieć, cytując ją, krył się za tym "zachwyt i rozpacz". Pamiętam taką scenę, kiedy Szymborska przeczytała pierwszą wersję swojej biografii autorstwa Joanny Szczęsnej i Anny Bikont. Powiedziała: "To jest bardzo ładne, ale to jest za śmieszne. Moje życie takie śmieszne nie było".
Piszesz w tej książce, że Wisława Szymborska funkcjonowała trochę poza czasem, nie myślałeś o niej nigdy jako o starszej pani.
Prof. Michał Głowiński, który pisał o jej poezji, mówił, że ona jest także poza płcią. Trudno powiedzieć, że jej poezja jest poezją kobieca. Ona jest ludzka. Głowiński użył nawet takiego sformułowania, że są przesłanki, które wskazują na to, że Szymborska jest z kosmosu.
W tej książce nie brakuje anegdot, jedna z najbardziej urzekających to opowieść o tym, jak Szymborska z Miłoszem jechali razem na pogrzeb Herberta, wysiedli na jakiś parkingu, Szymborska zachwyciła się sosną...
A Miłosz powiedział, że sosna to nie jest żadne drzewo. Buk albo dąb to są drzewa. Szymborska miała do Miłosza specyficzny stosunek, często mówiła do niego "wieszczu". Jego to z jednej strony irytowało, a z drugiej schlebiało. Ona miała świadomość, że to jest człowiek zupełnie innego formatu. Uważała go za wielkiego intelektualistę i poetę, a ona jest tylko poetką; on jest przyzwyczajony do sal wykładowych, jest publicystą, zabiera głos w ważnych dla teraźniejszości kwestiach, a ona tak nie potrafi. On uważał, że życie jest zbyt krótkie, by mówić o błahostkach, natomiast ona uważała, że błahostki są punktem wyjścia do tego, by mówić o rzeczach ważnych. Zarówno z biografii Szymborskiej, jak i z filmu Katarzyny Kolendy-Zaleskiej można wnioskować, że Szymborska dużo podróżowała. To nieprawda. Szymborska nie jeździła do miejsc, tylko jeździła do ludzi czy dla ludzi. Wilno Wilnem, ale Miłosz w Wilnie - to był powód, dla którego warto tam było pojechać.
Chciałabym, żebyśmy porozmawiali o tobie. Pewnie to pytanie zadawano ci wiele razy. Gdybyś teraz, z całym bagażem doświadczenia pracy z Szymborską i wiedząc, z czym to się wiąże, zgodziłbyś się na pracę u boku poetki? Do końca swojego życia będziesz sekretarzem Szymborskiej.
Prawdę mówiąc, pierwszy raz ktoś pyta mnie o to, ale bez zastanowienia odpowiedziałbym, że z pewnością. Pamiętam siebie z tamtego czasu, że jedyną moją wątpliwość budziło to, że będę musiał dużo rozmawiać przez telefon, a ja nie przepadam za tym. Mnie często pytano, czy się nie boję, że będę w jej cieniu. W takim cieniu jest bardzo przyjemnie.
Przyjaźniła się z wieloma osobami, a ty kiedy poczułeś, że już wszedłeś w ten krąg?
Trudno powiedzieć, ale chyba dość szybko także dlatego, że ona nie lubiła pozostawać z ludźmi w relacjach administracyjnych. Ona miała takie różne kręgi znajomych, ale te kręgi na siebie nie zachodziły. Myśmy się ze sobą nie znali. Ludzie mieli poczucie, że są kimś bliskim dla Szymborskiej.
Myślisz, że będziesz jeszcze chciał napisać jakąś książkę o Szymborskiej?
To nie jest jeszcze moment, aby o tym mówić. Za jej życia miałem absolutny zakaz komentowania jej wierszy, więc może kiedyś napiszę jeszcze coś o niej z perspektywy jej poezji, ale z pewnością nie teraz.