Z Marcinem Czarnikiem w programie "Przed hejnałem" rozmawiała Sylwia Paszkowska:
- Pretekstem do naszego spotkania jest film, w którym zagrałeś "Syn Szawła". Byłeś jednym z trzech Polaków na planie tego filmu. To jest taki film, jakiego o Holokauście jeszcze nie było. Już został nagrodzony na festiwalu w Cannes, zdobył Złotego Globa, a teraz mówi się, że to będzie film, który zdobędzie Oskara jako film nieanglojęzyczny. To jest film, który jak mówią krytycy, wgniata w fotel i wciąga do piekła. Jak trafiłeś do obsady tego filmu?
Sprawa jest prosta, tylko niespotykana. Do mojego ówczesnego Teatru Polskiego we Wrocławiu dotarła informacja od produkcji tego filmu, że szukają aktorów teatralnych do filmu wojennego. Trzeba było nagrać kilka słów, więc to zrobiłem. Dopiero później dostałem informację, o czym dokładnie ma być ten film i wtedy zapaliły mi się świeczki w oczach. Film jest o więźniach, którzy pracują przy piecach krematoryjnych w Auschwitz, a ja się urodziłem w Oświęcimiu. To bardziej było moje piętno, niż powód do dumy. Z drugiego piętra, gdzie mieści się mieszkanie mamy, widać obóz śmierci. Obóz w Brzezince był obozem śmierci, obóz w Oświęcimiu to były koszary. Nagrałem film o tym, jak się dorasta w Brzezince z widokiem na obóz. Pierwsze swoje wino wypiłem w baraku, nauczyłem się pływać na terenie obozu, chodziłem tam na spacery z psem. To był mój plac zabaw. Uciekałem od tego tematu. On wrócił do mnie dopiero, gdy się wyprowadziłem. Później był casting i zostałem wybrany jako aktor, nie jako mieszkaniec Oświęcimia.
- Twoja postać to członek Sonderkommando.
Tak. Cała siła filmu polega na tym, że historia jest opowiadana przez oczy głównego bohatera. My wszyscy jesteśmy na drugim planie, który często jest nieostry. Nie można opowiedzieć historii śmierci milionów, opowiadając o milionach. Można to zrobić, opowiadając historię jednego człowieka, dlatego kamera wisi na głównym bohaterze. Twarz głównego bohatera nie wyraża nic. Ci ludzie palili zwłoki, często swoich bliskich, prowadzili do krematorium, gdzie było napisane - proszę zapamiętać numer butów, by potem móc je odebrać, proszę nie zużywać dużo wody, bo po tobie przyjdą inni. Część więźniów wiedziała, gdzie idzie, część nie, ale ci, którzy ich tam prowadzili, doskonale wiedzieli. Często jedli kanapki na stosach ciał, opróżniali kieszenie płaszczy zwłok, by coś jeść, pracowali jak roboty. Na tym filmie się nie płacze, ten film jest fizjologiczny. Często ludzie wymiotowali po obejrzeniu go.
- Czy rozmawiałeś na planie z innymi aktorami o tej oświęcimskiej historii?
To, że jestem z Oświęcimia, nie było niczym nowym. Większość rodziny Laszlo - reżysera wyjechała ostatnim transportem z Węgier do Auschwitz. Przybrana rodzina Geza, który grał Szawła, straciła przodków w Oświęcimiu. To nie była przypadkowa obsada. To była dość niszowa produkcja.
- Na pełnometrażową fabułę składa się kilkadziesiąt ujęć. Tu było ich 70.
Tak, około 73. Był świetny operator. Razem z Geze poznali się w Nowym Jorku. Jeszcze jest Clara Royer, współtwórczyni, która jest Węgierką mieszkającą w Paryżu. To jest grupka ludzi, która przez 7 lat pracowała nad scenariuszem. Nie chcieli oni w sposób cukierkowy opowiedzieć o tym wydarzeniu. Żyją przecież jeszcze ludzie, którzy brali w tym udział z jednej i z drugiej strony.
- Mieliście poczucie, że pracujecie nad filmem, o którym będzie tak głośno?
Ja nie, może twórcy. Myśmy nie rozmawiali o rzeczach technicznych, a to jest główna siła tego filmu.
- Mówi się, że sama historia jest hollywoodzka.
Tak, ale to historia prawdziwa. Zdarzały się przypadki, gdzie dziewczynka budziła się po komorze gazowej. Została przykryta ciałem matki.
- Gdy zobaczyłam cię pierwszy raz na scenie, to zachwyciło mnie, jak ty śpiewasz. Okazuje się, że śpiewasz dużo.
Nie, nie dużo. Jeszcze w liceum miałem przyjaciółkę Joannę Kasperek, która mnie uczyła śpiewać. Nie dostałem się do Krakowa do szkoły teatralnej, dostałem się do Warszawy. Teraz wykładam w szkole krakowskiej. Gdy powiedziałem to Krzysiowi Globiszowi, który mnie wtedy egzaminował, to się uśmiał. Ja bym siebie wtedy też nie przyjął. Cieszę się, bo nie byłbym tam, gdzie jestem, gdybym nie pokonał tej całej drogi. Być może nie byłbym teraz aktorem Starego Teatru, do którego przyjeżdżałem jako licealista.
- A masz wszystkie atuty studenta szkoły krakowskiej.
Nie jestem wysoki i przystojny.
- Masz w sobie coś demonicznego, coś takiego co powoduje, że nie można od ciebie oderwać wzroku, gdy jesteś na scenie.
Bardzo lubię grać postacie złamane.
- Bardzo lubię anegdotę o tym, jak poznaliście się z Janem Klatą.
Byłem wtedy we Wrocławiu. Ówczesny dyrektor Teatru Wrocławskiego organizował warsztaty teatralne, na które zaprosił młodych reżyserów. Jednym z nich był Jan Klata. Pracował z nim mój kolega, z którym wtedy mieszkałem. Pewnego dnia zobaczyłem jakąś postać w pidżamie, która grzebie przy moich płytach. To był Jan Klata. Zaczęliśmy rozmawiać o muzyce, a potem zaprosił mnie do pracy we Wrocławiu, Gdańsku, a teraz dzięki niemu jestem w Krakowie.
- Lubisz tę pracę w Starym Teatrze w Krakowie?
To jest spełnienie moich marzeń. Jestem zachwycony aktorami. Nigdzie nie ma takiego zespołu jak w Teatrze Starym. Bałem się, że nie skończyłem szkoły krakowskiej. Krzysiu Globisz i Ania Radwan patrzyli na mnie krzywo, ale po pierwszej próbie zobaczyli, że jestem swój. Od razu zaproponowali mi przejście na ty.
- Ciebie też możemy oglądać w jednym z popularnych seriali.
Już nie. Zapraszam na serial "Artyści", który jest kręcony w Krakowie z udziałem krakowskich aktorów. Scenariusz napisał Demirski na 250-lecie teatru publicznego, To 9-odcinkowy serial. Z końcem marca zaczynamy emisję. Gram tam człowieka z prowincji, który został wybrany na dyrektora teatru stołecznego. To bardzo ambitne przedsięwzięcie. Zapowiada się dobry serial, w takim dobrym amerykańskim stylu.
- Mówisz o sobie, że jesteś aktorem z poczuciem misji.
Jakbym miał w swoim imieniu występować na scenie, to bym się wstydził. Muszę mieć jakąś misję, ideę. Mam szczęście do takich postaci, które chcą siłą uczynić lepszym człowieka.
- Nie masz wielu w dorobku ról amanta.
A co to znaczy? Nie mam dużo takich ról w życiu. Z mojej perspektywy są one mało ciekawe.
- Jak zareagowała twoja rodzina, kiedy zobaczyła film "Syn Szawła"?
Moja mama teraz poszła do kina. Mówi, że straszny ten film, że ciężko jej się go oglądało. Oni chyba nie nadążają za tym, co ja teraz robię, w jakim jestem teatrze. Mama nie jest na bieżąco, ale czasem ja nie wiem, co będę robić następnego dnia.