Magda Umer była gościem programu "Przed hejnałem". Z reżyserką poetką i piosenkarką rozmawia Sylwia Paszkowska.
Niebywalencja - Festiwal Jeremiego Przybory właśnie rozpoczyna się w Krakowie w stulecie urodzin Jeremiego. Dostaliśmy także od Wydawnictwa Znak pięknie wydane Dzieła (niemal wszystkie) właśnie Jeremiego Przybory.
To jest wielki dzień dla literatury polskiej, dla tych, którzy tego nie znają. Ja tylko się martwię, jak te młode pokolenia będą dźwigały taką wielką, ciężką książkę.
Czy te dzieła zebrane, spisane, nie tracą, gdy nie słyszy się ich wykonania?
To jest ogromne pole do wyobraźni. Mnie wychowało radio. Telewizja jeszcze wówczas nie istniała. To znaczy istniała, ale nikt nie miał do niej dostępu. Zaledwie kilka osób miało odbiorniki. Jako 9-letnia dziewczynka poszłam do sąsiadki "na telewizję" i po raz pierwszy zobaczyłam Kabaret Starszych Panów. To był 1958 rok. Już wówczas wiedziałam, że na tych dwóch dżentelmenów będę chciała całe życie patrzeć i słuchać. Kiedy zakończył się Kabaret Starszych Panów, miałam 17 lat i zawsze mówię, że to wielkie szczęście, że mogłam się na czymś tak wspaniałym wychowywać. Nie wiem, jak by to dziś było z młodymi ludźmi, ale trzeba próbować dać im do tego dostęp.
Pani zakochała się w Jeremim Przyborze jako dziesięciolatka. Co pani wówczas zauważyła w tym kabarecie?
Nie wiem. Najpierw to się nazywało Popołudnie Starszych Panów. Było dwóch mężczyzn dziwnie ubranych i tak ładnie ze sobą rozmawiali. To był inny świat. Inny niż to, co było wokół. Czy to był program dla dorosłych? Ja kiedyś zrobiłam film o Jeremim Przyborze i tam Magda Czapińska, autorka wielu tekstów, także opowiadała, że ona oglądała kabaret jako mała dziewczynka i traktowała to jako pewnego rodzaju bajkę. Mogę powiedzieć to samo.
Pani pierwsze spotkanie z Jeremim Przyborą?
Pracowałam w telewizji, skończyłam studia, to był rok 1974. Byłam młodszym redaktorem, a Jeremi starszym redaktorem. Szłam do stołówki na obiad, a Jeremi wychodził. Otarliśmy się o siebie w drzwiach i gdyby nie to, że on się do mnie uśmiechnął w taki sposób, jak to zrobił, to ja nie odważyłabym się zaproponować mu wspólnego programu. Przygotowywałam programy o piosence literackiej, to miał być jeden odcinek, ale po tym nagraniu sam Jeremi zaproponował, abyśmy nagrali cały cykl. To było niezwykłe zwycięstwo młodszego redaktora i początek wielkiej przyjaźni.
A przyznała się pani do swego uwielbienia?
Nie musiałam się przyznawać, bo on wiedział, że ja jestem nieprzytomnie zachwycona. To samo zrobiłam na FAMIE, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Marka Grechutę. Wzięłam jakiegoś kwiatka i poszłam za kulisy i powiedziałam: "Jestem w panu zakochana". To jest zupełnie inna miłość. Potem też, w ciągu mojego życia, zdarzało mi się być obiektem takiego wyznania i to jest bardzo miłe.
Jeremi Przybora był przedmiotem uwielbienia ze strony kobiet.
Tak, ale dużo starszych ode mnie.
Czym ujmował kobiety?
Niezwykłym połączeniem inteligencji, poczucia humoru, życzliwości, a jednocześnie dystansem. Przedrzeć się przez ten pancerz ochronny było nie lada zadaniem dla każdej kobiety.
Rozpoczynająca się w Krakowie Niebywalencja to festiwal, który ma nas przenieść w zupełnie inny świat, świat Jeremiego Przybory.
To jest termin, który pochodzi z "Piotrusia Pana". Jestem w jury tego festiwalu. Wejdą na scenę młodzi ludzie, zaśpiewają coś z Jeremiego. Ja zaśpiewam jutro kilka piosenek.
Pani lubi wychodzić na scenę?
Nienawidzę, ale w słusznej sprawie wychodzę.
Dlaczego pani nienawidzi?
To mnie kosztuje za dużo nerwów. Od trzeciej piosenki już się opanowuję.
Kiedyś powiedziała pani o sobie, że jest pani amatorką.
Jestem. Od łacińskiego słowa: amare - kochać. Jestem osobą, która kocha to, czym się zajmuje i w tym sensie jestem amatorką. Także w tym, że nie mam wykształcenia muzycznego.
Kończyła pani polonistykę.
Tak, przez pięć lat czytałam książki i w 1973 roku napisałam pracę magisterską o twórczości Wisławy Szymborskiej.
Pomimo że Wisława Szymborska nie poznała Jeremiego Przybory, to traktowała go jak swojego brata.
Pamiętam, że kiedy pani Wisława Szymborska przyjechała do "Trójki", poszłam po podpis na tomiku poetyckim. Kupiłam też drugi tomik i poprosiłam o wpis dla Jeremiego. Napisała: "Kochanemu Jeremiemu" - człowiekowi, którego prywatnie nie znała. Dla mnie to są podobne wrażliwości, podobne typy poczucia humoru.Także podobne wielkości, tylko pani Wisława jest uznana na całym świecie.
Kiedyś powiedziała Pani o sobie, że nie lubi się spieszyć.
Nie lubię się spieszyć, ale muszę się spieszyć. To także jest powód, dla którego nie lubię reżyserować. Lubię żyć w swoim czasie.
Z jednej strony jest pani samotnicą, a z drugiej uwielbia pani być matką.
Mam dwóch synów, do tego dochodzą dwie synowe, dwójka wnuków. To już jest właściwie tłum.
Święta zostaną spędzone w rodzinnym gronie?
W tym roku po raz pierwszy nie będzie Franka na Wigilii, bo pojechał ze swoją narzeczoną do Gwatemali. Ale możemy codziennie do siebie dzwonić i się widzieć.
A lubi pani nowe technologie?
Cieszę się, że Krysia Janda namówiła mnie kiedyś, żeby włączyć komputer i zrobiłam to jako 50-letnia kobieta. Powiedziała mi, że człowiek, który nie ma swojej strony internetowej, nie istnieje.
Pani komunikuje się przez swoją muzykę. Nowa płyta, w planach kolejna.
Wydałam teraz taką płytę "Duety. Tak młodo jak teraz". Zaśpiewałam tam z artystami, których kocham, lubię i szanuję.
Jak udało się namówić do śpiewania Janusza Gajosa?
Janusz oprócz tego, że jest genialnym i wielkim aktorem, jest moim kolegą i to kolegą wakacyjnym. Jeździmy co roku razem na wakacje do Toskanii. To jest bliska mi osoba.
Ale on jest dość zamknięty.
Ale ja też. Ja sama siebie nazywam odludkiem, ale są dni, kiedy rezygnuję z tego i wówczas nazywam siebie "doludkiem". Nas łączyła bardzo pasja fotograficzna.
Wróćmy do Jeremiego Przybory. On wolał pisać dla aktorów, nie dla piosenkarzy. A pani nie jest ani aktorką, ani piosenkarką.
Ja jestem osobą, która tym niewielkim głosem przekazuje sensy tych piosenek napisanych dla mnie przez wielkich twórców.