Spacery, związane coraz częściej z dbałością o ruch i zdrowie, trafiły pod strzechy szczególnie PO Wielkiej Wojnie, jak przez lata nazywano I Wojnę Światową. Zrazu rozrywka ta dotyczyła społeczności męskiej, która garnęła się do "Sokoła", do zakładanych drużyn skautowych (z których później polskie harcerstwo) nareszcie do Legionów.
Po wojnie czasy przechadzek dozwolonych jedynie po (własnych...) ogrodach i parkach bądź też parkach publicznych odeszły z wolna w niepamięć. Oczywiście przez lata całe - i w zależności od sfery - panna czy też Pani udać się mogła na spacer jedynie w towarzystwie, a to ze względów obyczajowych. W miarę "nowocześnienia" Rzeczypospolitej w modę, także kobiecą, weszły i wycieczki, z razu podmiejskie, później rowerowe, coraz to dalsze i dalsze, narciarskie.Nadszedł wreszcie czas i na damską wspinaczkę górską. 
No ale to przecież nie u nas... w Krakowie, kto by to pomyślał? CO by to pomyślał (gdyby myślał). Spacery i przechadzki, najpierw w gronie rodzinnym i w strojach z gruntu do tego nie przeznaczonych, a im dalej, tym bardziej. 
Spacery najpierw Plantami, później na Kopiec Kościuszki, a po r. 1935 i na Kopiec Niepodległości, z czasem nazwany Kopcem Marszałka Piłsudskiego. Moda ta utrzymała się i po II Wojnie, choć w zmienionym składzie społecznym. 
Kanoniczna praca Stanisława Pagaczewskiego "Z tobołkiem za Kraków" koniecznie wymaga przeczytania, bo pozwala zestawić podkrakowskie spacerowe światy - ten ówczesny i ten dzisiejszy.  Na zdjęciu fotografia Henryka Hermanowicza z przełomu lat 50. i 60. XX w. To fragment żelaznej trasy spacerowej powojennych krakowian przez lat co najmniej czterdzieści. A co przedstawia? No to już Państwo z pewnością wiedzą.
 
Konrad Myślik/kp