Platforma X zrobiła wielkie pranie. Wielkie pranie brudnych adresów IP. Niby wszyscy jesteśmy na tej samej platformie, powiedzmy w tym samym pokoju, ale nagle włączono światło. Widzimy, że nasz sąsiad, który od miesięcy na Twitterze wzywał do polexitu i udawał zagorzałego Polaka z Podkarpacia, loguje się z Amsterdamu i to przez VPN-a.
Wyobraźmy sobie taki profil, który nagle staje się bardzo aktywny w polskiej debacie. Komentuje politykę, gospodarkę, a co drugi tweet to jakaś historia spiskowa. Wcześniej jedynie mieliśmy to, co napisał w bio. Teraz wystarczy, że klikniesz w datę dołączenia do X i nagle widzisz - kraj założenia konta Rosja, albo aplikacja pobrana w Białorusi.
To jest od razu czerwona flaga. Nagle ten zagorzały, lokalny patriota okazuje się internetowym turystą z bardzo konkretną agendą. Albo przywołajmy też konta nawołujące do opuszczenia Unii Europejskiej, a logujące się z zagranicy. To jest po prostu hipokryzja i próba wpływu na naszą krajową dyskusję.
Co jest ciekawe, niektóre konta, szczególnie polityków, organizacji czy instytucji są dodatkowo chronione i tych danych po prostu nie pokazują. To jest pewien rodzaj takiego immunitetu na platformie. Lokalizacje kont Grzegorza Brauna czy Donalda Tuska pozostają na razie zagadką dla mas.
Podsumowując, ta zmiana na platformie X jest to potężne narzędzie dla tych, którzy chcą sprawdzić, kto nimi manipuluje. Nie jest idealne, ale daje nam w ręce cyfrową latarkę. Zanim uwierzymy w jakiś sensacyjny, polaryzujący wpis, który krzyczy, że świat się kończy, sprawdźmy, skąd do nas krzyczy ten gość. Czy to Polak z zagranicy, czy faktycznie nasz sąsiad?
O to w tej grze chodzi. O naszą świadomość.